tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

 

 

Returning from the interesting expeditions I always try to write a travel report - to share my updated knowledge and to help other travelers in their preparations to the voyage. A lot of such reports you can already see on my website - sorry - most of them in Polish only.  New reports require work and time. Unfortunately it is now harder and harder for me to find the time.  On this page you will see some interesting pictures from the last years. They are waiting to be used in the coming reports. I hope to write them someday...    

 

Po powrocie z każdej ciekawej podróży staram się napisać ilustrowany raport by podzielić się moją świeżo zdobytą wiedzą i w ten sposób pomóc innym podróżnikom w ich przygotowaniach do wyjazdów. Wiele takich raportów znajdziecie już na moich stronach. Niestety pisanie tych raportów to praca pochłaniająca sporo cennego czasu. Nie zawsze mogę znaleźć ten czas... Na tej stronie znajdziecie co ciekawsze zdjęcia do tematów, które czekają na przygotowanie raportów. Mam nadzieje, że kiedyś doczekają się one osobnych stron...   

 

At the end of October 2010 I completed another long distance journey to Siberia and China.  Siberia fascinate me. I wanted at the beginning to sail the great river of Yenissey through the Polar Circle to it mouth in Arctic. This was a challenge, because the lower part of Yenissey is still a special zone. To go there, you needed a special permit from the  the Russian authorities including FSB. To get to the capital of West Siberia - Krasnoyarsk to took the bus from Gdansk to Kaliningrad and then the Aeroflight  flight via Moscow.

In Krasnoyarsk (see picture on the right column) they told me that my permit is not ready (I applied two months in advance). I decided to start my 1000-kms river journey anyway. They promised to send me permit by fax to the intermediate point.

I took first ship from Krasnoyarsk to the old, traditional Siberian town of Yenisseysk.  There are a lot of old, log houses like the one  pictured on the right column below.

Visiting interesting museum (on the picture above) I met the granddaughter of Polish exiles to Russia and Siberia: Mrs Marina Lysakovska lived on the bank of Yenissey River but the half of her soul is in Poland...

Surprisely my permit, issued by FSB came to Yenisseysk by fax and after two days in Yenisseysk I was able to sail onward - down the river by the last ship in the season , enjoying the wonderful landscapes of Siberian autumn:

 

Pod koniec października 2010 powróciłem szczęśliwie z kolejnej, dalekiej podróży na Syberię i do Chin. Na Syberię pognała mnie chęć spłynięcia wielką rzeką Jenisiej aż za krąg polarny - do jej ujścia do Oceanu Arktycznego. Nie było to wcale łatwe, bo dolny bieg Jenisieju to strefa specjalna. Aby tam popłynąć potrzebne jest specjalne zezwolenie rosyjskich władz. Na początek tradycyjnie pojechałem autobusem do Kaliningradu, by następnie przez Moskwę dotrzeć do Krasnojarska - stolicy Zachodniej Syberii.

Tu okazało się, że choć 2 miesiące wcześniej złożyłem wszystkie wymagane dokumenty, to zezwolenia nie ma. Postanowiłem mimo to rozpocząć moją 1000-kilometrową podróż rzeką na północ. Obiecywano mi, że dokument zostanie mi dosłany faksem do punktu pośredniego - starego syberyjskiego miasta Jenisiejsk. Popłynąłem - na brzegach rzeki - jak widać na zdjęciu obok - królowała tajga. Jenisiejsk okazał się ładnym miasteczkiem z wieloma domami w tradycyjnym stylu:

W Jenisiejsku miałem niespodziewane i serdeczne spotkanie. W ciekawym muzeum (na zdjęciu po lewej) spotkałem panią Marinę Łysakowską - wnuczkę polskich zesłańców, której połowa ducha mieszka nad Wisłą.

 O dziwo, wymagane zezwolenie rzeczywiście przyszło do Jenisiejska faksem i po dwóch dniach pobytu mogłem popłynąć dalej - ostatnim w tym sezonie statkiem, podziwiając syberyjskie krajobrazy:

We crossed Polar Circle in the middle of the night. Few days later I disembarked in the port of Dudinka, where the ships from the Arctic Ocean are coming. There is nice, brand new orthodox church:

From Dudinka bumpy road built on the permafrost took me to Norilsk - a closed city where nickel, platinum and gold are exploited. In the mines of Norilsk, in the extreme conditions of Far North  during the Stalin times Gulag prisoners worked, including the Poles. See the monument of Polish prisoners on the right column.

From The frosty Norilsk I took a flight to Urumchi in West China. It was not only the change of climate but a big jump to the area of completely different culture and language. I was able to read only digits on the timetable:

I crossed famous Takla Makan Desert, where Silk Road went in the past. Desert towns of Hotan and Turpan still preserved some old charm. I saw there carpet and silk workshops and enjoyed the desert landscapes:

In Kashgar I started my China' rail odyssey - I wanted to cross China end to end  by train, with stopovers in unknown to me places.  My first stop was in Turpan (picture above). Then, after 42 hours in the lowest class of Chinese train I disembarked in Suzhou.There, i Eastern China you can find many cities cut up by canals. I saw few of them (see picture on the right column). 

Close to the coast there is Putuoshan Island - one of the four holiest Buddhist places in China. Despite of many tourists and pilgrims this is very atmospheric place with many dark temples.  In the most of them there are giant sculptures of Buddha. On the coast you will find 33-m high statue of the Goddess of Mercy:

Via Ningbo and Hangzhou I went to the old port of Xiamen (Amoy) to see huge temple and the old fishing harbor (right)

Next train took me to Yongding, where Hakka people built their big earth houses. Each of them looks like a little castle:

In Guangzhou I left my last train (after some 6000 kms on the rails) to fly to the tropical island of Hainan. Palm trees, beaches and warm sea was waiting there for me. I had a change to see also interesting rock formations in Taniya:

There was a real danger that my return flights will be cancelled due to the super-typhoon Megi heading to Hainan - Hong Kong area.  But just a day before the typhoon turned to the north and I safely returned home.   More pictures from this interesting journey you can see on the separate page, and daily notes from the trail in my travel log.

 

 

Krąg polarny przecięliśmy nocą. Po 4 dniach dotarłem do portu Dudinka, do którego zawijają także morskie statki. Ozdobą tego niewielkiego miasteczka składającego się z betonowych bloków jest wzniesiona współcześnie cerkiew (na zdjęciu obok). Z Dudinki pofałdowana na wiecznej zmarzlinie szosa prowadzi do do Norylska - zamkniętego miasta, gdzie wydobywa się nikiel, platynę i złoto. W Norylsku w ekstremalnych warunkach dalekiej północy w czasach stalinowskich pracowali więźniowie gułagów, także i Polacy. U stóp Góry Szmidta, na tzw. Norylskiej Golgocie stoją pomniki wzniesione więźniom, wśród nich i polski:

Z mroźnego Zapolaria Syberii poleciałem do Zachodnich Chin, do miasta Urumczi. To była nie tylko zmiana klimatu, ale i skok do zupełnie innego kręgu kulturowego. Znając rosyjski na Syberii nie miałem żadnych problemów językowych. Tu ciężko było się dogadać - trzeba było przypomnieć sobie choć kilka chińskich słów. Z rozkładu jazdy na tablicy mogłem przeczytać tylko cyfry (zdjęcie po lewej).   Urumczi:

Przejechałem przez słynną Pustynię Takla Makan, skrajem której przebiegał historyczny Jedwabny Szlak. Mimo szybkich zmian następujących w Chinach pustynne miasta zachowały jeszcze częściowo swój koloryt. Zwiedziłem Hotan z warsztatami w których powstają dywany i jedwabie.

W Kaszgarze rozpoczęła się moja chińska odyseja kolejowa: chciałem przejechać wielkie Chiny od krańca do krańca koleją, zatrzymując się w tych miejscach, których jeszcze nie znam. Pierwszy przystanek wypadł w Turpanie. Potem, po 42 godzinach jazdy w najniższej klasie chińskiego pociągu wylądowałem w Suzhou. To były już Wschodnie Chiny, gdzie znaleźć można wiele starych, malowniczych miast pociętych kanałami. Odwiedziłem kilka z nich:

Widziałem także świętą dla chińskich Buddystów wyspę Putuoshan z wielkimi posągami Buddy w mrocznych świątyniach i 33-metrową statuą bogini miłosierdzia (obok).

Przez Ningbo i Hangzhou dotarłem potem do starego portu Xamien (Amoy), gdzie poza świątyniami (po lewej) zachowała się malownicza rybacka przystań:

W Chinach w dużym tempie wyburza się takie stare dzielnice, jak na zdjęciu powyżej. Xiamen jest jednym z nielicznych już autentycznych miejsc gdzie zobaczyć można fragment starych Chin.

Kolejny pociąg dowiózł mnie do Yongding. W okolicach tego miasta mieszka lud Hakka, który od wieków budował domy - barbakany, z których każdy mógł być siedliskiem dla 150-200 rodzin. Wizyta w tych budowlach, w których toczy się wciąż autentyczne życie była jednym z najciekawszych fragmentów mojej podróży.

Z ostatniego pociągu, po przejechaniu po torach ponad 6000 kilometrów przesiadłam się w Kantonie do samolotu, by zakończyć moją chińską trasę na tropikalnej wyspie Hainan. Tam czekał mnie zasłużony relaks pod palmami, nad ciepłym morzem w którym codziennie z przyjemnością pływałem nasłuchując wiadomości o zbliżającym się super-tajfunie Megi, który mógł na serio pokrzyżować plany mojego powrotu do kraju. Odwiedziłem park krajobrazowy Taniya z ciekawymi formami skalnymi rozrzuconymi na wybrzeżu na zachód od Sanya:

Tajfun na szczęście niespodziewanie zawrócił na północ, a ja bez kłopotów przez Hong Kong i Londyn wróciłem do domu. Więcej zdjęć z tej ciekawej podróży znajdziecie na osobnej stronie, a codziennie notatki z trasy w dzienniku podróży.

 

 

 

 

 

In May 2010 I  returned from my 10th Round-the-World Voyage. There were already press interviews and talks on Polish Radio (click here to listen).

I spent almost four months on the trail.  The idea of the new, fascinating route was born in unusual circumstances. Few years ago I was invited to attend "Award of the traveler of the year" ceremony. I met there Mr Jaroslaw Kret - well known Polish traveler an TV presenter. Talking about my numerous solo round- the- world voyages I said that it is harder and harder to set up a new, original and interesting route. Mr Jaroslaw said, that instead going east-west direction now I should travel around the globe south-to-north. Of course it was a joke... But...  Two years later I started to work on such an option. I found two scheduled flights over the Arctic and Antarctica. Then I combined them with a inexpensive RTW tariff. And... a detailed plan was born - just see the map below:

 

W maju 2010 wróciłem  z kolejnej wielkiej, samotnej wyprawy do nieznanych miejsc. Była to trwająca prawie 4 miesiące  Dziesiąta Podróż Dookoła Świata. Po powrocie miałem wywiady dla prasy i audycje radiowe (tu można posłuchać jednej z nich).

Pomysł nowej trasy urodził się w niezwykłych okolicznościach. Kilka lat temu na uroczystości wręczenia nagród "Podróżnik Roku" spotkałem znanego polskiego podróżnika i prezentera TVP Jarosława Kreta. Mówiąc o moich licznych podróżach dookoła świata stwierdziłem, że coraz trudniej mi jest wymyślić nową, ciekawą trasę. Pan Jarosław zażartował, że zamiast podróżować wokół globu horyzontalnie  powinienem teraz polecieć w kierunku południe-północ... To był tylko żart, ale... Dwa lata później zacząłem pracować nad takim pomysłem. Odkryłem dwa rozkładowe loty ponad Arktyką i Antarktyką oraz tanią taryfę RTW, którą można było dla takiego pomysłu zastosować. Na mapie poniżej możecie zobaczyć, co z tego wyszło: 

 

 

 

Via London I went to South America. Santiago de Chile was my gateway to the isolated Robinson Crusoe Island. The main source of income of the local people are big lobsters:  

Complete report from Robinson you can watch here.  Back on the South American continent I turn to the Andes, exploring Atacama Desert. I cross the border to Bolivia in the wastes, at the bottom of the dormant volcanoes. I found unknown to me South Bolivia very picturesque - just see the picture on the right column.   From Bolivian Tupiza I took a train to the border of Argentina. I cross the border on foot and jumped on the local bus going to Salta. The north of Argentina is also very picturesque area regarding the landscape, but I was disappointed by the absence of Indio folklore.

From Buenos Aires, where they still are dancing tango on the streets I was flying with Qantas over Antarctica (a big floating iceberg on the bottom picture) and onward to New Zealand.  

I think that car rental is the best solution to explore the North Island of NZ. I rented a car in Auckland. Driving 6-8 hours per day I went as far as Cape Reinga turning then to the Bay of Islands and Coromandel. Many villages in New Zealand have funny names - like that one on the picture. Kiwies use kilometers, but they drive left side of the road.

I New Zealand I did famous Tongariro Alpine Crossing trail. I had there great weather to enjoy the views of the volcanoes... See the picture below: 

 

 

Na początku przez Londyn dotarłem do Południowej Ameryki. Santiago de Chile stało się dla mnie bramą wjazdową na izolowaną Wyspę Robinsona Crusoe, na której - jak się okazało - mieszka dziś około 600 ludzi, zajmujących się głównie połowami okazałych krabów (popatrzcie na zdjęcie na sąsiedniej kolumnie). Obszerny raport z Wyspy Robinsona znajdziecie już tutaj.   Po powrocie na kontynent wyruszyłem w Andy - na Pustynię Atacama, by na pustkowiu u stóp wygasłych wulkanów przekroczyć granicę Boliwii. Nieznana mi jeszcze, południowa część tego kraju okazała się niezwykle malownicza:

Pociągiem, który na zaniedbanej trasie wyleciał w pewnym momencie z szyn dotarłem do granicy Argentyny, przekroczyłem ją pieszo i autobusami dojechałem do Salty. Północna część Argentyny to kraina ciekawych krajobrazów. Niestety okazało się, że dziś niewiele  można tam znaleźć tradycyjnego indiańskiego folkloru, którego szukałem.

Z Buenos Aires, gdzie na ulicach wciąż tańczą argentyńskie tango poleciałem samolotem linii Qantas ponad Antarktyką (zdjęcie wielkiej góry lodowej na sąsiedniej kolumnie) do Sydney i zaraz dalej - do Nowej Zelandii. Podróżowanie wynajętym samochodem okazało się najlepszą metodą zwiedzania malowniczej Północnej Wyspy. Jeździ się lewą stroną. Dotarłem między innymi na północny przylądek, skąd według wierzeń Maorysów duchy zmarłych ulatują do krainy Hawaiki. Nazwy niektórych miejscowości w Nowej Zelandii są bardzo zabawne:

 

W Nowej Zelandii udało mi się także przejść przy świetnej pogodzie słynny górski szlak Tongariro Alpine Crossing. Poprowadzony jest on między malowniczymi wulkanami:

Australian segment of my trail started on Kangaroo Island, where you can really see the kangaroos wandering on the outskirts of the villages. From Adelaide I was heading north by famous Ghan train - to Darwin. Then I was traveling by buses through the most difficult to explore Australian region - the Kimberley. I experienced there truly tropical heat and high humidity.

Then via Singapore, Hongkong and Taiwan I got to the southernmost island of Japan. By ferries and trains I crossed Japan up to its north end on Hokkaido Island. It was a cherry blossom period. You can see on the bottom picture how nice looks the most famous Japanese castle in Himeji at the cherry blossom time:  

 

Australijski odcinek szlaku zaczynał się na Kangaroo Island, gdzie rzeczywiście kangury kicają tuż za opłotkami miasteczek. Z Adelajdy wyruszyłem na północ słynną linią kolejową przecinającą Australię na pół - do Darwin, a następnie autobusami podróżowałem przez Kimberley - najtrudniejszą w eksploracji część Australii, doświadczając prawdziwie tropikalnych upałów i wysokiej wilgotności.

Potem przez Singapur, Hongkong i Tajwan dotarłem do najbardziej wysuniętych na południe wysp Japonii. Promami i koleją przejechałem następnie całą Japonię aż do północnego jej krańca. Był to okres, gdy kwitły wiśnie. Popatrzcie, jak wspaniale wyglądał w tym czasie najpiękniejszy japoński zamek w Himeji:

From the Island of Hokkaido (I had no other choice) I took a little plane to the Russian Island of Sakhalin, where I met many well-wishing and hospitable people. There was still winter on Sakhalin. Even stronger, frosty winter I experienced on Chukotka on the frozen Bering Sea. On Chukotka there is a chance to take a ride on the dog-driven sledge.

 

Z japońskiej wyspy Hokkaido (z braku innych możliwości) małym samolotem przeleciałem na rosyjską wyspę Sachalin, spotykając tam wielu życzliwych i gościnnych ludzi. Na Sachalinie wciąż jeszcze panowała zima. Jeszcze większe mrozy czekały mnie na Czukotce nad zamarzniętym Morzem Beringa. Na Czukotce można przejechać się psim zaprzęgiem:  

It is a challenge to find a solution for crossing the Bering Sea. Only once a month from the American side a little airplane is coming to Chukotka. I got a final confirmation only three weeks before expected date. I was flying from Anadyr to Nome as the only passenger in the cabin of 14-seater... And that was the way how I get to Alaska - into the region where they pan for the gold... See my picture taken in Nome on the right column... 

My third stay on Alaska gave me a chance to explore the south of the state. Enjoying the winter landscapes I sailed by ferry to the pristine Kodiak Island. The capital of Russian Alaska was located there in the past.  When the day of return arrived, I took a flight over the ice of Arctic from Anchorage to Frankfurt and onward - to my home Gdansk. First pictures from this interesting voyage you can see already under this link

 

Niezwykle trudno jest znaleźć sposób na pokonanie Morza Beringa. Tylko raz w miesiącu przylatuje z amerykańskiego brzegu czarterowy samolocik. Potwierdzenie przelotu dostałem dopiero na trzy tygodnie przed przewidywanym terminem. Leciałem z Anadyru do Nome jako jedyny pasażer w kabinie 14-miejscowego samolotu... I tak znalazłem się na Alasce - w Nome, na terenach, gdzie wciąż jeszcze wydobywa się złoto...   

Skorzystałem z okazji, by poznać południową część stanu, ciesząc oczy zimowymi pejzażami (zdjęcie po lewej), popłynąłem promem na dużą, wciąż jeszcze dziewiczą wyspę Kodiak, gdzie przez czas jakiś była stolica Rosyjskiej Alaski. Gdy przyszedł dzień powrotu poleciałem z Anchorage nad lodami Arktyki do Frankfurtu i dalej - do rodzinnego Gdańska. Pierwsze zdjęcia z tej ciekawej podróży znajdziecie pod tym linkiem

 

 

In the mid of December 2009 I returned from the solo voyage to Mexico. It gave me the chance to escape short, dark, windy and rainy days in Poland. It was good time to escape to the warmer region to enjoy blue sky, sun, lovely local people and new places to discover. As a budget traveler I had a long sitting at the computer to find an interesting offer from the airlines. In the autumn many of them have special prices. Then you make a choice, click, click - and the air ticket is appearing in your printer. I flew to the USA to cross the land border to Mexico in El Paso.

Then I went by public buses from Juarez to Chihuahua and onward to the highest waterfall of Mexico: Besaseachi. There was little water in the cascade during dry season but with the height of 246 m it was still impressive (see picture on he right column). Then I took famous train El Chepe going down the picturesque canyon "Barranca del Cobre". Full-day ride took me from the level of 2500 m to the sea level in Los Mochis. Huge rocks towering barranca you can see here:

It was my third visit to Mexico. I found Mexicans very friendly. Instead of bread they eat tortillas, one kilo costs 12 pesos:

From Los Mochis on the Pacific coast I took a ferry to  Baja California Peninsula.  From Cabo San Lucas I took a boat excursion to the southern, rocky tip of the peninsula - see picture on the right column.

There are thousands of picturesque cacti in the landscape of Baja California:

Back on the mainland I went by bus down the coast south to Mazatlan with a second-high lighthouse (picture on the right column) and further south to the lovely Puerto Vallarta:

Pacific coast is famous for beautiful sunsets. I enjoyed them many times. See just two samples: Malecon in Puerto Vallarta (right column) and San Patricio Melaque (below).

South of Manzanillo the road number 200 goes through many beautiful cliffs and little bays with empty beaches - like this one on the right column. It is good idea to drive there by car and stop many times to enjoy the beauty of the nature. Public bus will no give you such a chance.

Finally I reached famous resort of Acapulco with great beaches, high hotels and vibrant night life. Local people celebrated the festival of Virgin de Guadalupe. I saw many street processions...

The voyage was the success. Except... On the return journey American Airlines lost my backpack between Mexico and Dallas... It took me three little nervous days to get it back in my Gdansk... They do not give any form of compensation...

Hot news in English written on the trail  are you can read as usual here - in my travel log. More pictures from this voyage you can find here: Mexico 2009  

 

 

W połowie grudnia 2009 wróciłem z kolejnej samotnej podróży - do Meksyku. Gdy w Polsce nastają krótkie, ciemne dni z deszczem i wiatrem - pora uciekać gdzieś do ciepłych krajów, w których niebo jest błękitne, ludzie radośni  i nowe miejsca do odkrycia. Usiadłem więc do komputera, popatrzyłem jakie linie mają ciekawe cenowo oferty, a potem kliknąłem kilka razy - i z drukarki wyszedł lotniczy bilet. Pozostało tylko odszukać przygotowane materiały i spakować plecak! Poleciałem na promocyjnym bilecie do USA i w El Paso  przekroczyłem pieszo granicę do Meksyku. Przez Juarez i Chihuahua dotarłem do najwyższego wodospadu Meksyku - Basaseachi:

 

Była to pora sucha i wody w kaskadzie było niewiele, ale 246 metrów wysokości wodospadu i tak robi wrażenie!

Potem słynnym pociągiem El Chepe w ciągu 12 godzin zjechałem z wysokości 2500 metrów na poziom morza. Malowniczy szlak kolejowy prowadził kanionem Barranca del Cobre, nad którym piętrzą się takie skalne wieże jak na zdjęciu obok.

Była to już moja trzecia wizyta w Meksyku. Podobnie jak poprzednio znalazłem Meksykanów jako ludzi sympatycznych i chętnie nawiązujących znajomość.

Większość mężczyzn nosi tu wąsy, a co najmniej połowa - sombrera. Zamiast chleba czy bułek je się kukurydziane (czasem kukurydziano-pszenne) placuszki - tortille, takie jak na zdjęciu obok. Kilo tortilli kosztuje 12 pesos czyli około dolara.

Z Los Mochis na wybrzeżu Pacyfiku, gdzie  wysiadłem z pociągu popłynąłem promem na Półwysep Kalifornijski. Odbyłem tam wycieczkę łodzią z Cabo San Lucas do malowniczych skał na krańcu tego olbrzymiego półwyspu:

W krajobrazie Baja California dominują malownicze kaktusy - są ich tam tysiące...

Po zwiedzeniu historycznych miasteczek Loreto i Santa Rosalia wróciłem innym promem na kontynent, by podążać dalej wzdłuż wybrzeża na południe. Pierwszym przystankiem był Mazatlan z drugą najwyżej usytuowaną latarnią morską. Sprzed latarni otwiera się taki oto widok na port i miasto:

W uroczym kurorcie Puerto Vallarta podziwiałem zachód słońca (poniżej) i widok zatoki otwierający się ponad czerwonymi dachami starej części miasta (obok).

Puerto Vallarta ma piękny nadmorski bulwar wysadzany palmami z licznymi rzeźbami. Kiedy wieczorem temperatura opada do 30 stopni także wielu miejscowych przychodzi to posiedzieć i podziwiać kolory zachodu. Ale prawdziwie niezwykły zachód słońca zobaczyłem na plaży w San Patricio Melaque - moim kolejnym miejscu postoju. Popatrzcie na zdjęcie na lewej kolumnie, rzadko widuje się takie zjawisko...

Na południe od Manzanillo wybrzeże jest niezwykle malownicze - z klifami, skałkami i pustymi plażami w małych zatoczkach. Ale aby przystanąć w kilku takich miejscach trzeba dysponować własnym samochodem.

W końcu dotarłem do słynnego kurortu Acapulco, gdzie linia wysokich hoteli, długie plaże i bujne nocne życie. Był to okres obchodów święta Matki Bożej z Gwadelupe i odbywały się liczne procesje:

I gdyby nie irytujący finał (American Airlines zagubiły mój plecak między Meksykiem i Dallas) to byłaby to bardzo udana podróż... Ale i tak nie narzekam... Plecak dotarł do Gdańska po 3 dniach.  Notatki z trasy robione "na gorąco" umieściłem w dzienniku podróży. Więcej zdjęć z tej podróży można znaleźć na stronie Mexico 2009  

 

In September 2009 I returned from the another exciting voyage. Since a long time I was preparing the trip to Siberia and Russian Far East. At the same time one of the contemporary top globetrotters - Jeff Shea proposed the meeting - the summit of the world travelers. It was not easy to find the place on earth attractive for the people who already visited all states of the world... I suggested cruise down the river Lena - the Queen of Siberia, and continuation via the Road of Bones to the coast of the Pacific - for me the most attractive way to the Russian far East. The same variant of the route was suggested by famous Spanish globetrotter Jorge Sanchez. All fellows accepted this idea. Yakutsk - the capital city of Saha Republic (Yakutia) was determined as our meeting point...

After parting with my fellows in Magadan I intended to continue the voyage alone - to the volcanic Kamchatka and Vladivostok. The return route to Poland for the first time was not clearly defined. You can see on the map below how it finally looked like. Siberian expedition evolved into 9th Round the world Voyage:

 

We wrześniu 2009 wróciłem z kolejnej fascynującej podróży. Od dawna przymierzałem się do wyprawy na Syberię i rosyjski Daleki Wschód.  Jednocześnie na początku roku jeden z największych współczesnych globtroterów - Jeff Shea zaproponował zorganizowanie spotkania "na szczycie" grupy światowych podróżników. Nie było łatwo było znaleźć miejsce na globie, które byłoby atrakcyjne dla ludzi, którzy odwiedzili wszystkie państwa świata... Zaproponowałem rejs Leną - królową syberyjskich rzek, a następnie przeprawę Kołymskim Traktem na wybrzeże Pacyfiku. Dla mnie był to najbardziej atrakcyjny wariant drogi prowadzącej na rosyjski Daleki Wschód. Była to także sugestia znanego hiszpańskiego globtrotera Jorge Sancheza. I propozycja została przyjęta! Mieliśmy spotkać się na początku sierpnia w stolicy Jakucji...

Po rozstaniu z towarzyszami, które miało nastąpić w Magadanie zamierzałem kontynuować podróż samotnie - na Kamczatkę i do Władywostoku. Trasa powrotna do Polski po raz pierwszy nie była wyraźnie zdefiniowana. Na mapce poniżej możecie zobaczyć co z tego ostatecznie wyszło. Syberyjska wyprawa przerodziła się ostatecznie w dziewiątą podróż dookoła świata:

At the beginning of my Siberian journey I traveled by bus from Gdansk to Kaliningrad. Then I took a flight via Moscow to Novosibirsk - the capital of West Siberia. On the main square of Novosibirsk there is still giant monument of Lenin:

Flight of a low-cost S7 airline took me from Novosibirsk to Yakutsk - the capital of Saha Republic (Yakutia). It was founded by the Cossacks. Today's  Yakutia is famous for its diamonds and gold. On the right column you can see recreated Cossack's fort and the modern bank building where the diamond & gold museum is located. All stands on the permafrost.

 

Waiting for the fellow toptrotters I made an 2-days excursion by river boat to the Lena Pillars Nature Reserve. You can see there interesting rock formations and their reflection in the waters of Lena:

 

Najpierw autobusem dotarłem z Gdańska do Kaliningradu, a następnie samolotem przez Moskwę do Nowosibirska - dużego miasta będącego stolicą Zachodniej Syberii. Na głównym placu miasta  stoi tam wciąż gigantyczny pomnik Lenina (zdjęcie po lewej).

Kolejny lot taniej linii S7 przeniósł mnie do Jakucka - stolicy Jakucji. Miasto założyli kozacy. Dzisiejsza Jakucja słynie jako kraina diamentów i złota. Na zdjęciu poniżej widać fragment odtworzonej stanicy kozackiej i nowoczesny budynek banku, mieszczący między innymi muzeum diamentów i złota:    

Jakuck ma coraz więcej nowoczesnych budynków, ale także i drugą twarz - ponure i zapuszczone czteropiętrowe bloki z czasów sowieckich. W jednym z nich mieszkałem na kwaterze.

Czas oczekiwania na przybycie pozostałych globtroterów wykorzystałem na wycieczkę rzecznym statkiem do rezerwatu przyrodniczego Leńskie Stołby. Ciekawe formacje skalne przeglądały się tam w wodach Leny:

After return to Yakutsk I met toptrotters from USA. (Spain and France arrived earlier). For fun we called our meeting "G5 summit" Here we are:

Fortunately our permit for travel to the Far North was also ready - we were waiting 50 days to get this paper and until the arrival we were not sure if the Russian authorities will decide let us go...

Soon we boarded old river boat "Mekhanik Kulibin" - only four times in the summer season it sails down the Lena river to the mouth. Adventurous river voyage took us 6 days. It was colder and colder. Then we reached the most unusual point on the route - Tiksi - little, forgotten port on the Arctic Ocean located far north of the polar circle, at the mouth of Lena River:

After return from the Far North back to Yakutsk we rented "bukhanka" - little Russian microbus with the driver Ivan. The plan was to drive along the infamous Road of Bones from Yakutsk to Magadan on the Pacific coast.   It was more then 2000 kms on destroyed road crossing the area of virgin nature. Just at the beginning we crossed on ferries two big rivers: Lena and Aldan. See our bukhanaka on the Aldan ferry:

It was difficult, 7-days hardcore drive in the dust, through the potholes with primitive overnight stops. Driving the old branch of the Road of Bones we reached the village Oymyakon, where north pole of cold is located - in the winters the temperature fall here below 50 deg. Celsius and this is the place where they keep the record of the lowest temperature on the Northern Hemisphere: minus 71,2 deg Celsius. There is a special monument of the pole of cold - see the right column. Few travelers saw this place. 

When we reached Magadan I it was the time to say goodbye to the fellow globetrotters. I took a flight to volcanic Kamchatka. It was late afternoon when our junk AN-26 landed  in Petropavlovsk. Unfortunately on the next day weather changed dramatically: it was cloudy and rainy until my departure. I saw volcanoes of Kamchatka only through the dirty window of the landing plane:

So during my stay on Kamchatka I visited only Petropavlovsk and neighborhood.

The sun greeted me again in Vladivostok - beautifully located on the hills around the bays. Vladivostok is often called Russian San Francisco. I have been already close to Vladivostok years ago. But at that time - till 1992 city and port were strictly closed for the foreigners. See the panoramic view of today's Vladivostok at the bottom:

 

Po powrocie do Jakucka zastałem już wszystkich w komplecie: czterech wybitnych, światowych globtroterów z USA, Hiszpanii i Francji. Nasze spotkanie nazywaliśmy żartobliwie G5 - popatrzcie na zdjęcie po lewej.

Było też na szczęście gotowe specjalne zezwolenie rosyjskich władz, na wydanie którego czekaliśmy 50 dni... Do końca nie byliśmy pewni, czy  je w ogóle dostaniemy. Wsiedliśmy na pokład starego rzecznego statku "Mechanik Kulibin" tylko cztery razy w ciągu roku (latem) wyruszającego w dół Leny - aż do jej ujścia do Oceanu Arktycznego.

Pełna przygód żegluga po wielkiej rzece trwała 6 dni. W końcu dotarliśmy do najbardziej niezwykłego miejsca na trasie całej podróży - do  Tiksi - niewielkiego, martwego i zapomnianego portu położonego daleko za kołem polarnym, u ujścia rzeki Leny do Oceanu Lodowatego. Zdjęcie portu zrobione ze wzgórza ponad miastem umieściłem na lewej kolumnie. W miasteczku pozostało wiele reliktów minionej epoki:

Po powrocie z dalekiej północy do Jakucka wynajęliśmy niewielki mikrobus - tzw. buchankę z kierowcą Iwanem i wyruszyliśmy niesławnym Kołymskim Traktem - jedyna drogą prowadzącą przez dziewicze tereny Wschodniej Syberii do Magadanu. To ponad 2000 kilometrów wertepów na terenowej, zniszczonej drodze poprowadzonej wśród pięknej przyrody. Zaraz na początku czekały nas dwie długie przeprawy promowe: przez Lenę i Ałdan. Na zdjęciu obok nasza buchanka na promie.

To była trudna 7-dniowa jazda, pełna kurzu i wybojów, z noclegami w prymitywnych warunkach. Kierując się na tzw. Stary Trakt Kołymski dotarliśmy do miejscowości Ojmiakon, gdzie znajduje się północny biegun zimna - to tu zimą temperatury spadają poniżej 50 stopni i to tu odnotowano najniższą temperaturę na półkuli północnej: minus 71,2 stopnia, co upamiętnia specjalny pomnik. Niewielu podróżników dociera do tego miejsca!

Z moimi partnerami rozstałem się w Magadanie. Zgodnie z planem już sam poleciałem stamtąd rozklekotanym AN-26 na wulkaniczną Kamczatkę. Tu jednak nie dopisała pogoda. Wulkany widziałem jedynie pierwszego dnia przez brudne okno samolotu (zdjęcie obok). Potem przez cały czas było pochmurno i padało - zwiedzałem tylko Pietropawłowsk Kamczacki i jego najbliższe okolice.    

Słońce powitało mnie ponownie dopiero we Władywostoku - pięknie położonym porcie, nazywanym często rosyjskim San Francisco. Byłem już w tych okolicach, ale miasto aż do 1992 roku było całkowicie zamknięte dla cudzoziemców. Teraz mogłem wreszcie przekonać się, że porównanie jest trafne, to piękne miasto, tylko prosi się o generalny remont...   Na zdjęciu poniżej - panorama Władywostoku.

Vladivostok was a place to make a decision of the onward route in accordance with my financial and physical abilities. Savings on Kamchatka allowed me to make another dream true: rail journey across Canada from Pacific to Atlantic coast. Internet gives me chance to find cheap flight from China to Vancouver and to buy the railway tickets for Canada - all was made sitting in the Vladivostok post office! 

Period of my Russian visa was almost over. I decided to cross the border to nearby Chinese Manchuria. In Harbin I found a lot of Russian footsteps, like St Sophia church:  

On the outskirts of Harbin I visited Siberian Tiger Reserve where they keep about 800 animals (picture on the right column).

Few days later, after 11-hours flight over Pacific I landed in Vancouver-Canada. It was nice to see again after years my favorite places in this beautiful city. See picturesque bridge on the right column...

Then - in the evening I embarked silver "Canadian" train and we started long, 6300- kms rail journey to Halifax: 

My grand railway journey was divided into few stages. The most picturesque part was the passage through Rocky Mountains. Then I stopped for two days in Winnipeg - the capital of Manitoba province (picture on the right).

My friend Mietek hosted me in Toronto. We went together to nearby Niagara Falls. They are still impressive (for the first time I saw it in 1981) but much more commercialized:

Via Montreal I reached the end of the rails in Halifax. Before departure to Europe I had enough time to make an excursion to the little picturesque town of Lunenburg and lonely lighthouse in Peggy's Cove:

From Halifax I flew to Europe. Lovely sun was shinning when I landed in Gdansk.       More info related to this voyage you will find on the separate page: 9RTW. And the hot news in English written on the trail  are as usual here - in my travel log.

 

To tutaj miałem podjąć decyzję co do trasy powrotu do kraju. Brałem pod uwagę kilka różnych wariantów zależnych od stanu moich finansów i kondycji. Paradoksalnie zła pogoda na Kamczatce pozwoliła zaoszczędzić pieniądze i zrealizować inne marzenie: podróż transkanadyjską koleją od Pacyfiku do Atlantyku. Dzięki niezwykłym zaletom internetu siedząc na poczcie we Władywostoku mogłem wyszukać oferty last minute i wykupić zarówno tani bilet lotniczy z Chin do Kanady jak i bilety na koleje kanadyjskie. Kiedyś, gdy po raz pierwszy byłem na Syberii nawet nie śniły mi się takie możliwości!

Kończył mi się okres rosyjskiej wizy. Zdecydowałem się przekroczyć granicę do chińskiej Mandżurii i spędzić kilka dni w Harbinie. W tym pięknym mieście jest wciąż wiele śladów obecności rosyjskiej sprzed lat - np. zamieniony na muzeum sobór Św. Zofii (na zdjęciu obok). Na peryferiach miasta odnalazłem rezerwat syberyjskich tygrysów. Trzymają tam podobno aż 800 zwierząt. Ja widziałem około 150:

W kilka dni później po 11-godzinym locie nad Pacyfikiem wylądowałem w Vancouver. Stolica Brytyjskiej Kolumbii, w której byłem już dwukrotnie nie straciła nic ze swojego uroku. Miałem pół dnia by przypomnieć sobie ulubione zakątki miasta, np. most nad wejściem do zatoki:

Potem - pod wieczór wsiadłem w srebrny pociąg "Canadian" (na zdjęciu obok) i... pojechaliśmy na wschód. Kolejową trasę mającą ponad 6300 kilometrów długości podzieliłem na kilka etapów. Jej najbardziej malowniczym fragmentem był przejazd przez Góry Skaliste. Potem zatrzymałem się na dwa dni w stolicy prowincji Manitoba - Winnipeg:

Mój przyjaciel Mietek - także światowy podróżnik - czekał na mnie w Toronto. Razem pojechaliśmy nad Niagarę (zdjęcie obok). Słynne wodospady wciąż robią wrażenie - po raz pierwszy oglądałem je w 1981 roku - miejsce jest jednak jeszcze bardziej skomercjalizowane niż przed laty...

Potem przez Montreal dotarłem do końca kolejowego szlaku w Halifax. Przed odlotem do Europy miałem jeszcze dość czasu na samochodową wycieczkę na południowe wybrzeże prowincji Nowa Szkocja - do malowniczego miasteczka Lunenburg umieszczonego na liście światowego dziedzictwa UNESCO i do latarni morskiej w Peggy's Cove (zdjęcie obok).

Dzięki drogowym korkom na lotnisko w Halifax dotarłem już po zakończeniu rejestracji na mój samolot. Jednak sympatyczna pani z obsługi usłyszawszy, że to ostatni etap podróży dookoła świata zadzwoniła do szefów i system na moment odblokowano. Zdążyłem do samolotu. I nawet mój plecak dotarł dotarł do celu na czas... W Gdańsku powitało mnie piękne słońce polskiego późnego lata... Kolejna pętla wokół globu została zamknięta...

Więcej informacji i zdjęć dotyczących tej podróży znajdziecie już teraz na osobnej stronie: 9RTW.   Notatki z trasy robione "na gorąco" pozostają w dzienniku podróży.

 

In April 2009 I returned from my the eight round-the-world voyage. It was my longest (regarding the length of he route) voyage, I traveled  through the six continents. From Gdansk I flew via Warsaw to Amsterdam and then south - to Accra in Ghana. Waiting there for visas I made excursion to the highest waterfall of West Africa - Wli Fall (see photo down on the right column). 

In Africa, there were still three countries unknown to me. There were unrests there for years and I stayed away from these countries. Now the situation has improved.  I visited Liberia, Sierra Leone and Congo (former Zair) - last three states from the world list unknown to me.

Then I took a flight over the South Atlantic to South America. In South America I wanted to see once again my beloved waterfall - Iguazu and then turn to visit unknown Northern Brazil. Sailing upstream the Amazon River  I entered Peru. Not far from Iquitos I visited the village of Bora tribe:

The nicest memories I brought from the islands of the Pacific - from Marshall Islands and Chuuk. I had also opportunity to see tiny Lord Howe Island and to check, that it is worth its fame. Just see the picture below:

Then I was snorkeling again on a Great Barrier Reef and had a chance to drive around pristine Tasmania. After that l jumped to the bottom of Himalaya Mts to enjoy the views of snowy peaks and old monasteries... The end of the route was in Nepal's capital city - Kathmandu. Then I took the flights via Delhi to Europe.

Now a huge work is waiting for me: to develop and organize few thousands of pictures, 19 hours of video recording... Map of this voyage and illustrated bilingual report you will find on the special page  8 RTW. You can also read hot news from the trip as usual in my travel log -  here.

 

 

W kwietniu 2009 szczęśliwie zakończyłem moją ósmą podróż dookoła świata. Była to najdłuższa (jeśli chodzi o długość trasy) z moich dotychczasowych podróży, jej szlak prowadził przez 6 kontynentów. Zaczynałem od Afryki, gdzie uspokoiło się trochę w tych trzech krajach, które dotychczas omijałem ze względu na walki wewnętrzne. Każdy z tych krajów, w których nie byłem był dla mnie jednocześnie fascynującym miejscem, fascynującym i zagadkowym również przez to, że dla mnie nieznanym. W mojej decyzji o wyjeździe do tej "trudnej" Afryki był także pewien wątek "patriotyczny": mniej więcej rok wcześniej dostałem e-maila od Polaka pracującego w Wielkiej Brytanii. Pisał: "...chciałbym móc powiedzieć moim kolegom, Anglikom - dumnym ze swoich znanych odkrywców, że i my w Polsce mamy faceta, który dotarł do wszystkich krajów świata. Panie Wojtku, zdaje się, że Pan jest najbliższy tego celu..."

No i udało się!  Odwiedziłem Liberię, Sierra Leone i Kongo (dawny Zair) - trzy ostatnie, nieznane mi państwa. A po drodze zobaczyłem między innymi najwyższy wodospad Zachodniej Afryki - Wli Fall we Wschodniej Ghanie:

Po Afryce był przelot nad Południowym Atlantykiem i Ameryka Południowa, gdzie poznałem Północną Brazylię i przebiłem się Amazonką do Peru. Tam, w okolicach Iquitos w Peruwiańskiej Amazonii odwiedziłem wioskę Indian Bora (zdjęcie na sąsiedniej kolumnie). Jak zwykle niezapomniane wrażenia wywiozłem z wysp Pacyfiku, gdzie zatrzymałem się na Wyspach Marshalla i Chuuk. Miałem też okazję sprawdzić, że australijska wyspa Lord Howe zasługuje na swoją sławę - popatrzcie na zdjęcie po lewej!    Potem była Wielka Rafa Koralowa i dziewicza Tasmania. Wreszcie zwiedziłem Dardżyling i Sikkim u podnóża Himalajów. Podróż zakończyła się w Katmandu - stolicy Nepalu, skąd przez Delhi wróciłem do Europy.

Czeka mnie teraz wielka praca: opracowanie przywiezionego materiału: kilku tysięcy zdjęć, 19 godzin nagrania video... Mapę i ilustrowaną relację z tej podróży znajdziecie już teraz na osobnej stronie: 8 RTW. Na razie jest to wersja skrócona, pokazująca jednak najważniejsze etapy wędrówki wokół globu. A zapiski robione na gorąco na trasie są jak zwykle w dzienniku podróży.  

     
     

In June '08 I was traveling to the little-known Northeastern Canada. The great Polish-Canadian globetrotter - Remi Mielcarek recommended to me "The Icebergs Alley" at the coast of Newfoundland and Labrador. In the summer it is possible to embark the public ferry in Lewisporte and to sail as far as Goose Bay in Central Labrador. The views were great!

I found Labrador as a region of unspoiled nature and undeveloped road network. Goose Bay,  where I stayed is a little township developed at the former American airbase... The hardest task (also due to changeable weather) was the trip to the Muskrat Fall (on the picture below)

It was also a good chance to visit the intriguing, remote French territory in America: St Pierre and Miquelon. You can see the capital below:

  There are steep,  narrow streets and high prices in the shops. You pay here in euro...

The other island of the archipelago - Miquelon is even bigger, but less developed. I had a chance to take souvenir picture at the kilometer marker. At the end of this trip I spent a half of a day in Canadian Halifax, but I was not lucky regarding the bad weather.

 

 

W czerwcu 2008 odbyłem kolejną ciekawą podróż - tym razem do mało znanej Północno-Wschodniej Kanady. Inspirowany przez znakomitego polsko-kanadyjskiego podróżnika - Remiego Mielcarka chciałem zobaczyć słynną Aleję Gór Lodowych u wybrzeży Labradoru. Niesione prądem i wiatrem płyną tam góry lodowe urodzone w Grenlandii. Latem kursuje tam trasą z Lewisporte do Goose Bay w Centralnym Labradorze prom ze wzmocnieniami przeciwlodowymi. Widoki po drodze były wspaniałe!

Labrador okazał się krainą dziewiczej przyrody, z niewielką ilością mieszkańców i słabo rozwiniętą siecią dróg. Goose Bay, gdzie nocowałem to niewielkie miasteczko, które powstało przy amerykańskiej bazie lotniczej... Najtrudniejsze - również ze względu na niestabilną pogodę - okazało się dotarcie do wodospadu Muskrat Fall (na zdjęciu na sąsiedniej kolumnie).

Po powrocie z Labradoru na Nową Fundlandię miałem również doskonałą okazję, by odwiedzić małe i zapomniane francuskie terytorium w Ameryce: Saint-Pierre et Miquelon (poniżej widok z samolotu, a obok - stolica tej enklawy i jedna ze jej stromych uliczek )

  Wyspa Miquelon jest znacznie większa i jeszcze słabiej zasiedlona od Saint-Pierre, dotarłem tam promem - była okazja, aby zrobić sobie na odludziu takie pamiątkowe zdjęcie:

Notatki z trasy tej podróży jak zwykle znajdziecie w dzienniku podróży.   Do Północnej Kanady praktycznie nie warto jechać poza okresem letnim. jest to jednocześnie bardzo drogi rejon - wyjeżdżałem więc na krótko, by wrócić do moich kwiatów i cieszyć się dalej urokami słonecznej Polski.  

 

In the mid - December 2007 I returned from another  fascinating voyage.  With Lufthansa-Lot  37000-miles award ticket I was flying via Frankfurt to Yemen. I visited there few unknown, interesting places and with some effort I managed to get a 3-days transit visa to so far  inaccessible Saudi Arabia. Waiting for the visa I visited interesting villages in Haraz Mts (below) and UNESCO' world heritage town - Zabid (right).

 

Then, with armed escort I took bumpy roads to the famous village Shaharah in the mountains of Northern Yemen:

 In Sana I had a great pleasure to meet outstanding world travelers: Jorge Sanchez and Dario Gil with his wondering family and Andre Brugiroux from France.

All of them are wonderful  people - passionate like me. Everyone of them know the world better then the geographers with university degrees - because they saw and touched it...

In Saudi Arabia I rented a car in Jeddah and in 3 days I made a long loop (1800 km) to visit the most interesting place in this country: ancient Nabatean city of Madain Saleh. 

Madain lies in the unusual scenery of the desert and the colored mountains. Its tombs are less ornate the ones from Petra, but also very interesting.

After short stay in Saudia I visited also Cairo, Sinai Peninsula and Jordan, where I liked most picturesque Wadi Rum:

Soon I will publish more pictures from this voyage on the separate page. Notes from the road are in my travel log.

 So far huge report from lovely Christmas Island (Pacific) is ready.

 

     

     **************************************

In October 2007 I returned from the short voyage to the Mediterranean...  For just 15000 miles from Lufthansa frequent flyer program I got free RT air ticket to Antalya on the Turkish Riviera.  I was there in 1972 during my first voyage to the orient. This was opportunity to see again picturesque coastal towns like Alanya:

... and to photograph - now in colors - nice castle in Anamur (on the right column).  But the main target was to see the strange and so far unknown to me Republic of Northern Cyprus. To get there I took a ferry from Tasucu to Kyrenia (Girne) - little town with well preserved old citadel and romantic harbor:

There are ruins of the castles in the mountains (St. Hillarion on the right column). I rented a small car to visit Nicosia, Famagusta and the virgin Karpaz Peninsula. It was nice and relaxing trip but the beginning was unlucky: Polish Airlines cancelled my flight and I got my backpack with 20 hours delay. One more adventure...

     *********************************************

 

W połowie grudnia 2007 wróciłem z innej ciekawej podróży.   Z nagrodowym biletem Lufthansy, za 37000 mil  poleciałem do znanego mi już wcześniej Jemenu. Tam odwiedziłem kilka ciekawych i nieznanych mi dotąd miejsc. Nie bez problemów udało mi się uzyskać 3-dniową wizę niedostępnej dla mnie jak dotąd Arabii Saudyjskiej. Czekając na wizę odwiedziłem fascynujące wioski w Górach Haraz (po lewej) i miasto Zabid umieszczone przez UNESCO na Liście Światowego Dziedzictwa:

 

Z uzbrojoną eskortą, po fatalnych drogach (jak na zdjęciu obok) udało mi się dotrzeć do słynnej wioski Szaharah w górach Północnego Jemenu:

 W Sanie miałem wielką przyjemność spotkać osobiście wybitnych światowych podróżników: Jorge Sancheza i Dario Gilla z jego podążającą przez świat rodzinką (po lewej) oraz Francuza Andre Brugiroux:

To wspaniali ludzie - pasjonaci jak ja.  Każdy z nich zna świat lepiej niż geografowie z naukowymi stopniami - bo widzieli ten świat i dotykali go... 

W Arabii Saudyjskiej wynająłem samochód i w ciągu trzech dni przejechałem samotnie pętlę o długości ponad 1800 km, aby dotrzeć do największej atrakcji tego kraju - starożytnego miasta Madain Saleh.

Madain (powyżej) leży w niezwykłej scenerii pustyni i barwnych gór. Grobowce, które tam oglądałem są może mniej ozdobne niż te w Petrze, ale równie ciekawe. 

Po krótkim pobycie w Saudii odwiedziłem także Kair, Półwysep Synaj i Jordanię, gdzie najbardziej podobały mi się oglądane po raz pierwszy malownicze okolice Wadi Rum:

Chciałbym wkrótce opublikować więcej zdjęć z tej podróży na osobnej stronie. Zapiski z trasy znajdziecie jak zwykle w dzienniku podróży. 

Na razie gotowy jest świeży i obszerny raport z Wyspy Bożego Narodzenia na Pacyfiku.

 

     *******************************************************

W październiku 2007 wróciłem z kolejnej, krótkiej podróży...    Za jedne 15000 mil z programu frequent flyer Lufthansy dostałem bezpłatny bilet z Gdańska do Antalii na Tureckiej Riwierze i poleciałem przypomnieć sobie tamte strony (przejeżdżałem tamtędy w 1972 roku, gdy nie było jeszcze barwnych slajdów!)  Mogłem teraz sfotografować zapamiętany z tamtych czasów ładny nadmorski zamek w Anamurze:

...i odwiedzić malownicze miasteczka na wybrzeżu - między innymi Alanyę - na zdjęciu na sąsiedniej kolumnie.  Głównym celem tej podróży był jednak Północny Cypr, dziwna, uznawana jedynie przez Turcję republika, której nigdy nie widziałem. Dotarłem tam promem kursującym z Tasucu do Kyrenii (Girne). Sama Kyrenia okazała się nastrojowym miasteczkiem z dobrze zachowaną cytadelą i romantycznym starym portem (na zdjęciu obok). Niedaleko, na szczytach górskiego pasma zbudowano zamki, które można odwiedzić (poniżej: St Hillarion Castle)

Wypożyczonym samochodem dotarłem także do Nikozji, Famagusty i na dziewiczy Półwysep Karpaz z klasztorem Apostoła Andrzeja.

To była udana podróż, choć zaczęła się pechowo: LOT odwołał lot, a następnie na dobę zagubił mi plecak...   

 

 

 In April/May  2007 I took a short voyage via Odessa to the unknown Moldova using the promotional ticket from LOT. The weather was nice. It was a pleasure to walk again through the well known streets of Odessa.   Sorry, since few years famous opera building is still under restoration - see the picture on the right column... But they have already western-style hostels in Odessa and Kiev! The prices for the bed are unfortunately also western...

The shortest route from Odessa to the capital of Moldova goes via  the zone of the conflict: Transdniestria. Yes, there are buses, there is border crossing. The rude and corrupted officers of Transdniestria do not touch local people. But the foreigners - taken out of the bus have there a hard time. See below the roubles of Transdniestria their currency:

Today's Moldova appears as a country of rural landscape, orthodox monasteries and wineyards. People are friendly, but they do not smile to the stranger.

Horse carriages... Jesus Christ on the cross near countryside wells... Painted houses and fences... Bumpy roads... Friendly lonely monk in Old Orhei wanted to have a pictures with me...

The most picturesque was the excursion to the Monasteries of Saharna and Tipova with the exciting panoramas of Dniestr (Nistru) River - see the right column. In the provincial town of Soroca I had opportunity to see traditional baptism in the orthodox church: 

But the most interesting monument of Soroca is on the right column: it is well preserved castle from 16th century. Moldova is still inexpensive to travel, offers tasty wines and there are already first private hostels opened. More an more people speak English. But the tourist information is poor - it lies still of the beaten track.

***************************************

 

 

In March 2007 I happily completed the longest voyage in the history of my traveling through the globe. It was my seventh round-the-world trip - to the Caribbean, both Americas, islands of the Pacific and Asia to Europe. You will find my travel log   here.   The biggest experiences of this expedition were: the sailing around the islands of the Archipelago of Galapagos:

and Christmas time spent despite of all adversities with the warm and hospitable inhabitants of Christmas Island on the Pacific. Here you will find full report from this island.

 I found on my trail snowy mountains (see Chimborazo in Ecuador below) and fascinating temples (Madurai in India on the right column)

But first and foremost - interesting people of the different color of skin, different disposition. Almost always they were kind and friendly to me. See below family from Christmas Island on the Pacific and 20-years old ladies from Tokyo on the right column.

 The map of my 7th Round-the-World Voyage and first load of pictures you will find under this link: 7RTW or you can read my travel log..   

 

 

Na przełomie kwietnia i maja 2007, korzystając z promocyjnego biletu LOTu odbyłem krótką podróż przez Odessę do nieznanej mi wcześniej Mołdawii. Pogoda mi sprzyjała. Z przyjemnością ponownie spacerowałem znanymi ulicami Odessy.  Minęło kilka lat od mojego poprzedniego pobytu, ale słynna opera jest wciąż w remoncie:

 Najkrótsza droga z Odessy do stolicy Mołdawii prowadzi przez strefę konfliktu: przez zbuntowaną Transdniestrię. Autobusy jeżdżą, przejście graniczne jest.  Chamscy i skorumpowani oficerowie z Transdniestrii  nie czepiają się tubylców, ale cudzoziemców wyciąga się z autobusów na niezbyt przyjemne, indywidualne kontrole. Transdniestria ma nawet swoją własną walutę (na zdjęciu obok).

Dzisiejsza Mołdawia jawi się jako kraj wiejskich krajobrazów, otwartych na nowo prawosławnych klasztorów i winnic. Ludzie są przyjacielscy, ale do obcych się raczej nie uśmiechają... Szkoda...

Jak w starym romansie przy wiejskich przydrożnych studniach stoją krzyże z rozpiętym Chrystusem. Odwiedziłem odnowiony klasztor Capriana (powyżej), a w grocie klasztoru w Starym Orhei fotografowałem się z przyjacielskim mnichem- samotnikiem (obok). 

Najciekawszą krajobrazowo była wycieczka do klasztorów Saharna i Tipowa z pysznymi widokami na Dniestr.  W prowincjonalnym miasteczku Soroca trafiłem na chrzest w prawosławnej cerkwi. Ale najciekawszym obiektem w tym mieście jest dobrze zachowana XVI-wieczna warownia:

Mołdawia jest tania dla turysty, oferuje znakomite wina, powstały tam już pierwsze prywatne hostele... Tylko dobrej informacji turystycznej wciąż tam brak...

**************************************************

 

W marcu 2007 roku szczęśliwie powróciłem z najdłuższej podróży w dotychczasowej historii moich wypraw w świat.  Była to moja siódma podróż wokół globu - przez Karaiby, obie Ameryki, wyspy Pacyfiku i Azję do Europy. Największymi przeżyciami tej ekspedycji była żegluga wśród wysp Archipelagu Galapagos:

 oraz Święta Bożego Narodzenia, które wbrew wszelkim przeciwnościom spędziłem z niezwykle serdecznymi mieszkańcami Christmas Island na Pacyfiku.  Tu obejrzycie pełną relację z tej wyspy

Była to od początku do końca wielka przygoda. Na moim szlaku znalazły się i ośnieżone góry (obok: Chimborazo w Ekwadorze) i niezwykłe świątynie (poniżej - Madurai w Indiach)

Ale przede wszystkim - ciekawi ludzie różnych kolorów skóry, różnego usposobienia... Zazwyczaj życzliwi i przyjacielscy. Poniżej - dwudziestolatki z Tokio, a obok: mieszkańcy Christmas Island...

Mapkę podróży i zestaw zdjęć znajdziecie tutaj:  7RTW. A zapiski poczynione w trakcie podróży w moim  travel logu. 

A teraz jeszcze trochę ciekawostek z poprzedniego - 2006 roku... 

     

 At  the beginning of November  '06  I returned from another solo journey - via Russia to Asia... It was quite difficult but successful voyage. The highlights of this trip was the towns of Old Russia located east of Moscow and the high mountains of China and Pakistan.

See above the beautiful Kara Kol Lake east of Kashgar. I spent there unforgettable night in the Kyrgyz yurt located on the lakeshore in the mountain scenery - it is on the right column...

Then I took the highest paved road in the world climbing to Khunjerab Pass (4730m) - The Karakoram Highway. On the other side - in Hunza I enjoyed wonderful scenery of Karakoram and Hindukush Mountains:

From Pakistan via Zahedan I entered the country of Ajatollah's - Iran - see the street scene in Qom - very conservative town on the right column.

Then in the picturesque gorge of Araks river I crossed the border to Armenia - country of mountains, old monasteries and friendly people - this is Tatev monastery near Goris:

 Little map of this journey and more pictures I plan to publish here.

 

 Na początku listopada 2006 wróciłem z kolejnej samotnej wyprawy - tym razem przez Rosję do Azji...  Była to dość trudna, ale w pełni udana podróż.  Największymi atrakcjami tej wyprawy były miasta starej Rusi położone na wschód od Moskwy i wysokie góry Chin i Pakistanu...

To bajeczne kopuły Rostowa Wielkiego, a obok - malownicze jezioro Kara-Kol na wschód od Kaszgaru. Nad tym jeziorem spędziłem niezapomnianą noc w jurcie:

Potem jadąc najwyższą szosą świata wspinającą się na Przełęcz Khunjerab (4730m) - Karakoram Highway znalazłem się w Pakistanie, w wysokich górach, które tak kocham. Karakorum i Hindukusz zachwyciły minie swoja urodą - na zdjęciu obok to rzeka Hunza koło Passu. Udało mi się nawet górskimi drogami przejechać z Gilgitu do Chitralu..  Z Pakistanu wjechałem przez Zahedan do kraju ajatollachów - Iranu.

Przejechawszy przez cały Iran z południa na północ w malowniczym wąwozie rzeki Araks przekroczyłem granicę Armenii. Armenia to kraj gór, koniaku, starych klasztorów i przyjaźnie nastawionych, gościnnych ludzi... Po zwiedzeniu najciekawszych regionów tego kraju, zobaczywszy słynne Jezioro Sewan wróciłem z Erywania samolotem do Gdańska, gdzie powitał mnie śnieg... Mapkę i inne zdjęcia z tej podróży zamierzam umieścić na osobnej stronie . Proszę jednak o cierpliwość - to wymaga czasu i pracy.

 

Back do the main directory                                                        Powrót do głównego katalogu