Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część VII relacji z podróży od krańca do krańca Afryki  - Republika Środkowoarykańska

-  Part seven - Central Africa

 

 

 

 

 

 Ten kraj występował w planie mojej transafrykańskiej podróży jedynie jako opcja  - możliwa do zrealizowania w przypadku szczęśliwego zbiegu okoliczności. Republika Środkowoafrykańska ( ang. CAR - Central African Republic) znana jest przeciętnemu Polakowi ze słyszenia - jako byłe Cesarstwo Bokassy. Nasłuchiwałem wiadomości napływających z Czarnego Kontynentu. Nie były już takie tragiczne jak kilka lat wcześniej...  W stolicy sąsiedniego Kamerunu odwiedziłem ambasadę CAR - okazało się, że wizę można dostać na poczekaniu - za opłatą 25 000 CFA. Urzędnik wprawdzie zażądał dopłaty "za ekspres", ale ja poszedłem w tej sprawie do szefa placówki wylewnie mu dziękując. Sekretarz w obecności przełożonego nie śmiał wymuszać dalszych kwot. Wizę już miałem.  Co dalej?  Wjazd do CAR drogą lądową odpadał ze względu na bezpieczeństwo i brak rezerw czasu. Lot!

Niewiele linii lotniczych lata do Bangui. Z Europy tylko Air France przez Ndjamenę (raz w tygodniu - w poniedziałki). Główną "bramą wjazdową" do CAR jest Douala w Kamerunie, skąd kameruńskie linie latają 2-3 razy w tygodniu. Udało mi się dostać bilet wyceniony według najtańszej, weekendowej taryfy (choć miałem zamiar pozostać dłużej niż tylko na weekend). Poleciałem. Urzędnik imigracyjny na lotnisku w Bangui na widok wpisanego w karcie przylotowej celu podróży "turystyka" zrobił wielkie oczy i poprosił o dodatkowe wyjaśnienia.  Widać dawno nie widział tu turysty... Nie bez wahania przybił pieczątkę - byłem w CAR!

Ten kraj jest dwa razy większy od Polski, ale jego ludność szacuje się na niecałe cztery miliony. To dawna kolonia francuska, która uzyskała niepodległość w 1960 roku. No i zaczęło się... Pierwszy prezydent - David Dacko został obalony w sylwestrową noc 1965 roku przez Jeana-Bédela Bokassę - dawnego sierżanta francuskiej armii. Szukając wsparcia u Kadafiego Bokassa przeszedł na islam. Po kilku latach despotycznych i okrutnych rządów koronował się na cesarza, ogłaszając CAR cesarstwem. Obalono go dopiero w 1979 roku. Powrócił prezydent Dacko. Potem po kolejnym zamach stanu rządził generał André Kolingba, wreszcie - od 1993 roku Ange-Félix Patassé.  W marcu 2003 roku siły rebeliantów opanowały stolicę i przejęły władzę. Przywódca rebelii - generał Francois Bozize ogłosił się oczywiście nowym prezydentem.  Dopiero w samolocie lecącym do Bangui dowiedziałem się, że w CAR właśnie 13 marca odbyły się wybory, tylko władza coś nie może się zdecydować na ogłoszenie ich wyników - sytuacja jest więc napięta...  Przybywałem do Bangui  27 marca 2005 - w Wielkanoc.  W kilka dni później światowe agencje doniosły: ...wybory przebiegły spokojnie, prezydentem wybrano oczywiście generała, który i tak rządził krajem od ostatniego zamachu stanu, ale sytuacja w CAR wciąż pozostaje płynna...

Warto może zacytować, że podstawą ekonomii Republiki Środkowoafrykańskiej jest prymitywne rolnictwo, dające ponad 40 procent produktu narodowego, 16 procent to produkcja drewna i aż 40 procent to ...diamenty - wywożone potajemnie przez lądowe granice. Mówi się też, że są tu złoża uranu i złoto.  Pieniądze z eksportu zatem są tylko albo gdzieś szybko znikają albo jest ich relatywnie mało, skoro CAR wciąż w dużej mierze zależna jest od humanitarnej pomocy Francji i różnych międzynarodowych organizacji.

Stolica kraju - Bangui (czyt. Bangi) leży nad graniczną rzeką Oubangui - na zdjęciu obok. Po jej drugiej stronie jest już Kongo (dawny Zair).

Na północ od centrum miasta rzeka przedzielona jest skałkami. Na brzegu obok nich wybudowano w dawnych, dobrych czasach najlepszy hotel miasta - Sofitel. To ta wysoka budowla po lewej stronie rzeki. Dziś jest to wciąż najelegantszy hotel w Bangui - tyle, że nosi teraz nazwę rzeki: OUBANGUI  HÔTEL****, oferuje pokoje w cenie od 84 euro. Adres:  Bd du Général De Gaulle BP 1044 Bangui
Tél : (236) 61 30 38 - 03 71 14
Fax : (236) 61 12 39 
Email : scetbgui@intnet.cf

Poniżej hotelu rzeka staje się żeglowna i przy odpowiednio wysokim stanie wody pływają po niej stateczki towarowe - podobno aż do Brazzaville.

Hotel Oubangui  ma basen, świetny widok z tarasu nad rzeką, bardzo ładne położenie i jest swego rodzaju oazą, w której cudzoziemcy w tych niepewnych czasach mogą znaleźć schronienie przed panoszącym się w mieście wojskiem i policją. Tu można spokojnie robić zdjęcia... W Bangui jest oczywiście kilka innych hoteli, ale żaden z nich nie ma takiej klasy i takiego statusu.

Ponieważ w Polsce nie jest łatwo o informacje o CAR podaję tu również listę tańszych hoteli - może ktoś z czytelników będzie chciał czy wręcz będzie musiał rezerwować:
  • HÔTEL DU CENTRE*** w centrum, pokoje od 57 euro Av. Giscard D' ESTAING, BP 1015 Bangui 
    Tél : (236) 61 02 79 Fax : (236) 61 47 90

    HOTEL SOMBA**  w centrum,

  • pokoje od 50 euro Rue de la Victoire, BP 1589 Bangui 
    Tél : (236) 61 63 05  Fax : (236) 61 62 40

    NATIONAL HÔTEL*  w dzielnicy Sica 1- obok centrum. Av. de France, BP 1075 Bangui
    Tél : (236) 61 29 71  Fax : (236) 61 71 73
     

    HOTEL LEVY'S*  w centrum, pokoje od 45 euro Av. Barthélemy BOGANDA, BP 117 Bangui 
    Tél : (236) 61 66 19  Fax : (236) 61 53 04 
    Email :
    hotel_levys@intnet.cf

    A taki widok roztacza się z tarasu dawnego Sofitelu w kierunku centrum miasta. Gdy trzeba wymienić pieniądze, a bank jest zamknięty, to można to zrobić tutaj. Jednak znacznie lepszy kurs dają libańscy właściciele cukierni "Phoenicia" w centrum - przy Placu Republiki. Im większy nominał euro czy dolarów tym lepszy jest kurs.  W cukierni można przy okazji zaopatrzyć się w bagietki - duża kosztuje 150 CFA.
    Co warto zobaczyć w stolicy CAR?   Powyżej Hotelu Oubangui stoi na brzegu na wysokiej skarpie kościół Saint Paul pamiętający kolonialne czasy. Nie jest to jakaś architektoniczna rewelacja, ale w tutejszych warunkach można go nazwać zabytkiem. No i widok na rzekę jest piękny... Mogło by oczekiwać, że francuscy misjonarze w czasach kolonialnych nawrócili większość ludności tego kraju. Tymczasem według statystyk katolicy to tylko 25% społeczeństwa. Drugie tyle jest protestantów, a reszta to muzułmanie (ok.15%) i wyznawcy tradycyjnych miejscowych kultów.  

    Saint Paul

    Na ulicach Bangui nie widzi się samotnie spacerujących białych - jeżeli pojawiają się, to w samochodach. Turysta nie ma tu zatem lekkiego życia. Wydawnictwo Lonely Planet pisze w swoim portalu: ...CAR to kraj dla tych , co chcą uciec od tłumu sprzedawców pamiątek i natarczywych touroperatorów.  Znaleźć tu można dziewicze lasy i kipiące życiem miasta, ale także bezprawie na prowincji i drogi będące w stanie agonalnym... Stan bezpieczeństwa w kraju w ostatnich latach znacznie się pogorszył, zdarzają się sporadyczne walki i grabieże - także w Bangui. Cudzoziemcy są ulubionym celem uzbrojonych band...

    Pewien rodzaj turystyki jednak funkcjonuje: zamożni Francuzi przylatują poniedziałkowym samolotem z Paryża i od razu z lotniska zabierani są awionetką do rezerwatów zwierząt na północy kraju, tam pod ochroną mieszkają i polują. A po tygodniu awionetka odwozi ich na lotnisko w Bangui z ich trofeami....

    Najważniejszym obiektem sakralnym w Bangui jest katolicka katedra - stoi nieco odsunięta od centrum miasta. To tu - w pokoju przeznaczonym dla misjonarzy znalazłem zakwaterowanie podczas pobytu w Bangui. I nie chodziło nawet o to, że dzięki takiemu rozwiązaniu mogłem zaoszczędzić nieco pieniędzy. Tu, mimo skromnych warunków miałem gwarancję bezpieczeństwa. Nie przed złodziejami, ale przede wszystkim przed skorumpowanymi funkcjonariuszami którzy, pewni swej bezkarności potrafią robić nocne "naloty" na tańsze hotele dokonując rekwizycji i wymuszając pieniądze. -Najgorsze, gdy pozwolisz zabrać sobie paszport - możesz go później szukać tygodniami w różnych instytucjach - ostrzegali mnie miejscowi.

    Idąc z centrum miasta do katedry przechodziłem obok Centre Artisanal - małego bazaru, gzie w ustawionych w czworobok budkach sprzedawano pamiątki. Były wśród nich drewniane figurki zwierząt, wyszywane serwetki, preparowane motyle no i oczywiście maski - nawet ciekawe - nie widziałem takich w innych krajach. Tylko kupujących wcale nie było widać.  I pewnie długo jeszcze nie będzie tu turystów, choć władza szuka obcokrajowców, którzy chcieli by zainwestować w turystyczny przemysł: stosunkowo niedaleko od stolicy - w południowo-zachodnim kącie kraju jest  Dzanga-Sangha National Park, obejmujący tereny deszczowego lasu - ciekawe miejsce dla tak modnej obecnie ekoturystyki. Tam można znaleźć Pigmejów. Tylko bazy turystycznej na razie tam nie ma...

    Czego jeszcze należy się obawiać w tym mieście?  Polowania, które zaczyna się codziennie po zmierzchu. Na ulicach pojawiają się uzbrojone patrole. Zatrzymują kierowców i pod byle pozorem wymuszają łapówki. Cudzoziemcy, którzy z założenia są uważani za bogatych są zatrzymywani ze szczególnym upodobaniem. Sam doświadczyłem takich represji. Zasiedzieliśmy się przy piwie z pracującym tu Francuzem i już po zmroku odwoził mnie z "Oubangui" do katedry. Zatrzymano nas już za pierwszym zakrętem. Zaświecili latarką do wnętrza. -Zapłacisz 15000, bo nie masz zapiętych pasów!  (W mieście, gdzie większość samochodów to rupiecie, które nigdy pasów nie widziały i gdzie przez wyboje nie da się rozwinąć większej szybkości niż 40km/godz!)

    Jeżeli ktoś z was podejmie ryzyko dotarcia do Bangui to przy rzecznym porcie znajdziecie Perroni Art Gallery, gdzie eksponują i sprzedają większe i ciekawsze rzeźby z drewna. W Bangui jest także  muzeum (niestety w święta było na głucho zamknięte). Centrum miasta nie jest duże - można je obejść pieszo w pół godziny. Na rondzie przy Avenue Boganda ustawiono pomnik pierwszego bojownika o niepodległość kraju. Zginął w tajemniczej katastrofie samolotowej jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości. Rozczarują się ci, którzy przyjadą tu z nadzieją zobaczenia cesarskiego pałacu Bokassy, który był budowany na wzór Wersalu. Okazuje się, że jego zarośnięte już ruiny znaleźć można około 100 km na południe od stolicy - cesarz kazał go zbudować nie w Bangui, ale w swoich rodzinnych stronach...

    Prawdziwym sercem miasta jest nie kolonialne centrum ale dzielnica afrykańska rozłożona przy skrzyżowaniu nazywanym "K-Cinq" czyli piąty kilometr (tyle właśnie trzeba przejechać długą Avenue Boganda z centrum miasta). Są tu bary, dyskoteki, stacja dalekobieżnych minibusów, ale przede wszystkim wielki bazar - nota bene mający opinię jednego z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Bangui.

    Z dreszczykiem emocji przeciskałem się między kramami z pryzmami pachnącej kawy, butelkami czerwonego oleju palmowego, stosami orzeszków arachidowych. Z fotografowaniem w tym miejscu jest niestety tragicznie. Miejscowi na widok aparatu potrafią krzyczeć i wygrażać pięściami. Dyplomatyczne pertraktacje prowadziły do bardzo wygórowanych żądań finansowych. Bez przyzwolenia nie chciałem próbować - to naprawdę mogło się źle skończyć!   Ale jest to na pewno bardzo autentyczne i ciekawe miejsce. 

    Na bazarze sprzedają maniok w różnych postaciach - jest on dla wielu podstawą codziennej diety. Są więc wiązki brązowych kłączy. Dalej stosy białego, wysuszonego "gruzu", który następnie w prymitywnych młynach mielą na mąkę. Z tej mąki, dodając ciepłej wody robi się ciasto - jak na zdjęciu obok. Z ciasta piecze się różnej grubości placki.

    W Bangui mieszka ponoć 600 000 ludzi. Ale stolica nie może być jedyną wizytówką całego kraju.  Kraju wielkich rzek, wilgotnych lasów i rozległych stepów.  Niestety póki co jego eksploracja jest (przynajmniej dla trampa niemożliwa. Abstrahując od stanu dróg i trudności z transportem prasa niemal codzienne donosi tu o napadach rabunkowych na drogach - skorumpowane wojsko i policja potrafią tylko wymuszać łapówki w stolicy - prowincja rządzi się swoimi prawami. Prawdziwym postrachem kierowców są  "barrieres" - częste posterunki kontrolne gdzie prymitywni wojskowi, często podpici popularnym palmowym winem kanguja wymuszają haracze, przetrzymują papiery i bez podstawy rekwirują towary.
    Wszystkie te opinie - zasłyszane na miejscu od ludzi, którzy mieszkają w CAR zniechęcały do podróży poza Bangui. Chciałem jednak bardzo ruszyć się gdzieś poza stolicę, aby popatrzeć z bliska jak żyją tutejsi zwykli wieśniacy. Okazało się, że takim zielonym minibusem można za jedne 150 franków dojechać z Bangui do niedalekiej osady o sympatycznej nazwie Bimbo, gdzie na misji pracują katoliccy księża z Polski. Przybyli do Centralnej Afryki z diecezji tarnowskiej...

    Od szosy taką gruntową drogą idzie się w kierunku misji. Księża opowiadali mi później, że w porze deszczowej droga ta  zamienia się w rwący strumień. Rozpytywałem o parafię świętego Antoniego... 

    Księża z tarnowskiej diecezji przyjęli mnie bardzo serdecznie. Ich rozległa parafia liczy 40 wiosek. Do wielu z nich - położonych nad Oubangui z braku dróg dopływają łodzią. Ze składek zebranych w Polsce,  z pomocą miejscowych budują szkoły - w ubiegłym roku otworzyli dwie takie szkoły, do których uczęszczają dzieci z sześciu wiosek. Życie na misji nie jest łatwe - już chociażby ze względu na brak komunikacji ze światem - linia telefoniczna od dawna nie funkcjonuje, więc księża porozumiewają się z innymi misjami przy użyciu krótkofalowego radia. Z codziennymi wyłączeniami prądu też trzeba się pogodzić...  

    Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że w CAR pracuje rozproszonych po całym kraju około 30 polskich kapłanów. Na południu kraju - w Bagandu przy misji działa jedyny w promieniu wielu kilometrów maleńki szpitalik, gdzie polska lekarka-chirurg dokonuje trudnych, jak na te warunki operacji.

    Przemiły ksiądz Stanisław (na zdjęciu obok) tego dnia na prośbę władz odprawiał mszę "w intencji ojczyzny" na która przybył sam mer Bimbo...  Odprawiał całą mszę w języku songo, którego używają miejscowi... Podziwiałem!...

    A w takich domach pod strzechą mieszkają czarni parafianie księdza Stanisława. 

     

    Z dzieciakami, choć znały często jedynie pojedyncze francuskie słowa zazwyczaj było mi łatwiej nawiązać kontakt niż z nieufnymi dorosłymi. Białych w wiosce Bimbo widuje się rzadko więc i te dzieci wcale nie wyciągały rąk po pieniądze i "cadeau" ...

    Wkopana w grunt beczka to ocembrowanie podwórkowej studni. Nie ma przy niej nawet kołowrotu - kobiety wyciągają wiadro na długim sznurze. Ile takich wiader trzeba wyciągnąć dziennie do mycia, prania, gotowania dla całej, wielodzietnej rodziny?

    Wioskowe sklepiki i mini-jadłodajnie często są przybudówkami do zwykłych chat. Zdarza się, że oferują na sprzedaż tylko jeden czy dwa artykuły - na przykład jakieś pierożki przygotowane przez gospodynię i kilka liści sałaty zerwanych w ogródku.  

    Posiłki przygotowuje się na paleniskach na zewnątrz domów. A podczas domowych prac małe dzieci wiszą przytroczone w chustach na matczynych plecach. I choć przy panującym upale musi im tam być gorąco, to wydaje mi się, że to dla nich najbezpieczniejsze miejsce.

    A to już wioskowa arystokracja - warsztat krawiecki ulokowany w solidnym domku wzniesionym z cegły. Archaiczną maszynę napędza się pedałem. A sukienki dla pań szyją - jak widać - panowie.

    Ta pani też mówiła tylko w języku songo (piszą: sangho). Językiem urzędowym w CAR jest francuski, ale tego języka nie zawsze uczą tu  w podstawowych szkołach. Kraj ma bardzo wiele do nadrobienia w dziedzinie oświaty. Połowa ludności w wieku powyżej 15 lat to wciąż analfabeci nie umiejący pisać ani czytać...

    W przydrożnym kramiku można kupić podstawowe towary: puszkę marokańskich sardynek, woreczek cukru, papierosy na sztuki i słodycze...
    A to zdjęcie na poletku manioku. Ta roślina, będąca podstawą pożywienia dla wielu rodzin na szczęście nie jest zbyt wymagająca, podają ją w różnych postaciach...

    Wioskowa elegantka - ma nawet zegarek!...

     

    Ze wzruszeniem żegnałem polskiego proboszcza parafii Bimbo.   Szczęśliwie wróciłem samolotem do Kamerunu. Pomiędzy mną, a następnym krajem na szlaku Transafricany - Ugandą leżało Kongo-Zair.  Zbyt niebezpieczne aby przez nie podróżować, ze względu na słabość władzy i trwające tam zamieszki.  Nie wspominając już o trudnościach komunikacyjnych na trasach między zachodnią i wschodnią częścią tego kraju. Nad Kongiem przeleciałem samolotem Kenya Airways - za darmo, bo wystarczyło mi na taki przelot punktów zebranych w programie frequent flyer KLM... We Wschodniej Afryce czekała nowa przygoda...

     

      >>>>>Przejście do kolejnej części relacji - do Ugandy 

    <<<- do poprzednich  części "Transafricany"

    Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

    Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory