2012

tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

 

Returning from the interesting expeditions I always try to write a travel report - to share my updated knowledge and to help other travelers in their preparations to the voyage. A lot of such reports you can already see on my website - sorry - most of them in Polish only.  New reports require work and time. Unfortunately it is now harder and harder for me to find the time.  On this page you will see some interesting pictures from the last years. They are waiting to be used in the coming reports. I hope to write them someday...    

 

Po powrocie z każdej ciekawej podróży staram się napisać ilustrowany raport, by podzielić się moją świeżo zdobytą wiedzą i w ten sposób pomóc innym podróżnikom w ich przygotowaniach do wyjazdów. Wiele takich raportów znajdziecie już na moich stronach. Niestety pisanie tych raportów to praca pochłaniająca sporo cennego czasu. Nie zawsze mogę znaleźć ten czas... Na tej stronie znajdziecie co ciekawsze zdjęcia do tematów, które czekają na przygotowanie raportów. Mam nadzieje, że kiedyś doczekają się one osobnych stron... Niektóre już się doczekały...  

     
     

In September 2012 I returned from the another exciting trip - to the Arctic! For a long time I dreamed of sailing the challenging Northwest Passage. A year ago it seemed, that I was close to the desired goal: I got a journalist space on the Russian  icebreaker "Kapitan Khlebnikov" but the sailing was cancelled. This year I reached my goal. 

The expedition started with the flight to Canada - to Calgary. From there I took the bus to Edmonton the capital city of Alberta province.

 and by small charter through the Arctic Circle to Coppermine, where the zodiacs will take us to expedition ship "Clipper Adventurer". Landing on the way in the Inuit villages we will sail through the pack ice to to Greenland. I believe that this voyage will be as fascinating as my previous expeditions to Antarctica or Greenland.  

 

We wrześniu 2012 wróciłem (nieco zziębnięty) z kolejnej fascynującej wyprawy - do Arktyki!  Od dawna marzyła mi się żegluga przez trudno dostępny Northwest Passage  - Przejście Północno-Zachodnie. Już rok wcześniej wydawało się, że jestem bliski upragnionego celu: dostałem dziennikarskie miejsce na rosyjskim lodołamaczu "Kapitan Khlebnikov" płynącym z Grenlandii na Czukotkę. Ale wyprawa została odwołana. Tym razem jednak się udało!.

Podróż zaczęła się od lotu do Kanady - do Calgary. Stamtąd, wprost z lotniska autobusem dostałem się do Edmonton - stolicy kanadyjskiej prowincji Alberta. Z Edmonton specjalnie  wyczarterowany samolot przewiózł wszystkich członków ekspedycji do Kuglugtuk - Coppermine - niewielkiej osady leżącej za kręgiem polarnym. Tam gumowe łodzie z motorem - tzw. zodiaki dostarczyły nas na pokład ekspedycyjnego statku "Clipper Adventurer". Wieczorem wypłynęliśmy, po to by następnego poranka obudzić się w niezwykłym krajobrazie. Pejzaże Arktyki potrafią być bardzo urokliwe: 

Then  the great adventure began. Landing on the route in the Inuit settlements we sailed among the islands and icebergs up to Greenland. It seems to me that this was a journey as exciting as my previous expeditions to Antarctica or Greenland. Though now I know that in the Arctic you see much less animals,  than in the Antarctic. But I was still lucky enough to see four polar bears. One of them is on the right column.

We also saw walruses (photo above), arctic foxes, few whales and musk oxen. And of course, the sea birds. Zodiacs (pictured below) has not only allowed us to land on the beaches of deserted islands, but also allow for rides in a maze of icebergs:

 

Potem rozpoczęła się wielka przygoda. Lądując po drodze w osadach Eskimosów płynęliśmy wśród wysp i gór lodowych aż na Grenlandię. Wydaje mi się, że była to wyprawa równie fascynująca jak moje poprzednie ekspedycje na Antarktydę czy Grenlandię. Choć teraz już wiem, że zwierząt ogląda się w Arktyce znacznie mniej niż na Antarktydzie. Miałem jednak szczęście zobaczyć cztery białe miśki. Oto jeden z nich:

Widzieliśmy także morsy (Zdjęcie po przeciwnej stronie), arktyczne lisy, kilka wielorybów i woły piżmowe. I oczywiście morskie ptactwo. Zodiaki (na zdjęciu poniżej) nie tylko umożliwiały nam lądowania na plażach opuszczonych wysp, ale umożliwiały także przejażdżki w labiryncie lodowych gór:

Among the participants of the expedition were many interesting characters - people who saw a lot of the world and that it was nice to listen to their experience and observations of many distant countries. Among them was Stephen Negler - an American traveler - a passionate, who, like me, does not travel around the world for "ticking" countries, but to know them, to feel them, to confront with own imaginations. But when people ask, we should say something that will assess the scale of his passion for travel. So Stephen has only 7 countries to close the list of visited countries-members of the United Nations. He is nice and very humble man. Stephen joined of course our Seven Continents Club. And because he began to travel early, he will be now at the head of the club list. See our picture on the right column.

During this trip I was also very nice and totally unexpected meeting. Imagine that in the most northern Canadian village - in Grise Fiord I found a young Polish woman, who since four years is teaching in the local elementary school! In the village where  just 138 people mostly Inuit live, where eight months in the year is dark, and in the winter the temperature drops down to minus 40-50 degrees Celsius. It's a very brave and extremely modest person. I hope that one day we shall meet again in Poland:

 

 

Wśród uczestników tej ekspedycji było wiele ciekawych postaci, ludzi, którzy widzieli kawał świata i z którymi miło było wymieniać swoje wrażenia i obserwacje z wielu odległych krajów. Był wśród nich Stephen Negler - amerykański podróżnik - pasjonat, który podobnie jak ja nie kursuje po świecie dla "zaliczania" krajów ale po to by go poznać, poczuć, skonfrontować ze swoimi wyobrażeniami. Ale kiedy ludzie pytają, to wypada powiedzieć coś, co pozwoli ocenić skalę jego podróżniczej pasji. Wiec Stephenowi brak jeszcze tylko 7 krajów do zamknięcia listy odwiedzonych krajów- członków ONZ.  To sympatyczny i bardzo skromny człowiek. Stephen wstąpił oczywiście do naszego Klubu Siedmiu Kontynentów. A że wcześnie zaczął podróżować, to znalazł się na czele klubowej listy:

Podczas tej wyprawy miałem również ogromnie miłe i zupełnie nieoczekiwane spotkanie. Wyobraźcie sobie, że w najbardziej wysuniętej na północ kanadyjskiej osadzie - w Grise Fiord odnalazłem młodą Polkę, która od 4 lat uczy w tamtejszej szkole!   W osadzie, gdzie mieszka zaledwie 138 ludzi, głównie Eskimosów, gdzie przez 8 miesięcy w roku panują ciemności, a zimą temperatura spada do minus 40-50 stopni. To bardzo dzielna i jednocześnie niezwykle skromna osoba. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze spotkamy się w Polsce. Nasze zdjęcie widzicie na sąsiedniej kolumnie. 

Pierwsze zdjęcia z Arktyki znajdziecie już wkrótce na osobnej stronie: NWP.  Nie wiem tylko, ile tego zdążę opracować,

First pictures from this expedition you will find soon on the separate page: NWP.

 

 

     
     

In middle of May 2012 I returned home after another successful journey to America. It was a journey through unknown to me so far, the vast Great Plains, which occupy the center of the continent. In the end we also visited the small states of New England  on the Atlantic coast. It was a journey in truly American style: by hired car we drove about 11.000 miles through 22 U.S. states.
United States is a vast country. Distances between different tourist attractions are large. We were spending the nights in motels of the cheapest Motel6 chain.
The most interesting part of this trip was a visit to Mt Rushmore, where they carved in the rock faces of four U.S. presidents:

The most interesting state on our route for me was the state of Tennessee, which has not only much of the Smoky Mountains but also  the music of Nashville and Memphis. And... the true choo-choo at the station in the charming town of Chattanooga. I like a song about a choo-choo. Are you too? - See the picture on the right column...

Spring in America was as beautiful as the one in Poland. I saw the most beautiful landscapes in the White Mountains, New Hampshire. The highest peak in this range - Mount Washington was still snow-covered:

On our trail there were nice waterfalls (see the Sioux Falls on the right column) and great rock formations like Needles Mountain in South Dakota:

One of the greatest experiences of this journey was the reunion with the American toptrotter  Kevin Hughes.  I like Kevin and appreciate his achievements. In 1997, linked by fate we sailed in one cabin on expedition ship to Antarctica, and then to Pitcairn. In 2009 we met again on "globetrotter's summit" in Siberia, sailing the Lena River to Tiksi. We correspond. When Kevin heard that I'll be in Chicago  he invited me and my companion to a lounge on the 66th floor of the famous Hancock Center skyscraper. We spent there several hours drinking, talking about traveling and enjoying bird-eye views of Chicago - at sunset and at night. It was a good opportunity to give Kevin my book with an appropriate dedication. I am convinced that this was not our last meeting. Thanks a lot, Kevin!

Hot news from the route you will find, as always in English in my travel log  in the globosapiens.net portal. More pictures from the USA you will already find here.

 

W połowie maja 2012 wróciłem z kolejnej udanej podróży do Ameryki. Była to podróż przez nieznane mi dotychczas, rozległe Great Plains - Wielkie Równiny, które zajmują środek kontynentu. W jej końcówce odwiedziliśmy także małe stany Nowej Anglii na atlantyckim wybrzeżu. Była to długa podróż w iście amerykańskim stylu: wynajętymi samochodami przejechaliśmy około 11000 kilometrów przez 22 stany USA.

Stany Zjednoczone to kraj wielkich przestrzeni. Odległości dzielące poszczególne atrakcje turystyczne są duże. Nocowaliśmy w motelach najtańszego łańcucha Motel6.

Najciekawszym fragmentem tej podróży była niewątpliwie wizyta na Mt Rushmore, gdzie w skale wyrzeźbione są twarze czterech prezydentów USA (zdjęcie obok).

Najciekawszym stanem okazało się dla mnie Tennessee, które oferuje turystom nie tylko znaczną część Smoky Mountains, ale także muzykę Nashville i Memphis i... prawdziwą choo-choo na stacji w uroczym miasteczku Chattanooga. Bardzo lubię  piosenkę o choo-choo. Czy wy także? Oto choo-choo:

Wiosna w Ameryce była równie piękna jak ta w Polsce. Wszędzie królowała świeża zieleń. Mieliśmy wyjątkowe szczęście do pogody. Niemal każdego dnia świeciło słońce. Omijały nas tornada. Tylko w Południowej Dakocie dopadła nas na autostradzie gradowa burza. Grad też miał iście amerykański rozmiar: zdarzały się kulki wielkości pingpongowej piłeczki. To zupełnie nowe i niesamowite wrażenie, gdy słyszysz, jak coś takiego bębni po karoserii samochodu i modlisz się w duchu, by ocalała wielka przednia szyba. Ocalała! Ale na karoserii pozostały wgniecenia od gradowych kulek. Na szczęście dodatkowe ubezpieczenie samochodu (ALI), które miałem, pokrywało takie przypadki.  

Najpiękniejsze krajobrazy zobaczyłem w Górach Białych, w stanie New Hampshire, gdzie w bardzo sympatycznej atmosferze gościli nas znajomi - Marek i Ewa . Najwyższy szczyt w paśmie White Mountains - Mount Washington był wciąż jeszcze ośnieżony, co widać na zdjęciu na lewej kolumnie.

Na szlaku naszej podróży były także ciekawe wodospady (na terenie Great Smoky Mountains, W Południowej Dakocie, North Hampshire i w Maine). Oto mała próbka - Sioux Falls:

A na sąsiedniej kolumnie - niezwykłe formacje skalne Needles Mountain położone w tym samym stanie, w pobliżu Mt Rushmore.

Do największych przeżyć tej podróży zaliczam spotkanie po latach z amerykańskim toptroterem Kevinem Hughesem. Bardzo cenię i lubię Kevina. W 1997 połączeni przez los płynęliśmy w jednej kabinie ekspedycyjnego statku na Antarktydę, a potem na Pitcairn i Francuską Polinezję. W 2009 spotkaliśmy się ponownie na "globtroterskim szczycie" na Syberii, by popłynąć Leną do Tiksi. Korespondujemy. Kevin słysząc, że będę w Chicago zaprosił mnie i kolegę do lounge na 66-te piętro słynnego wieżowca Hancock Center. Spędziliśmy tam kilka godzin popijając, rozmawiając o podróżach i podziwiając widoki otwierające się za szklaną ścianą: Chicago o zachodzie słońca i w nocy. Była to dobra okazja by podarować Kevinowi moją książkę z odpowiednią dedykacją. Jestem przekonany, że nie było to nasze ostatnie spotkanie.

Z Chicago polecieliśmy tanim lotem do Bostonu, Po to, by kolejnym wynajętym samochodem wyruszyć na zwiedzanie Nowej Anglii. To była druga część podróży - z Massatchussets przez Rhode Island - najmniejszy stan USA, Connecticut, New Hampshire, Vermont i Maine.

Najlepsze zdjęcia z podróży przez USA umieściłem już na osobnej stronie USA 2012, a notki robione "na gorąco" na trasie (w języku angielskim) są w moim dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net.

 

 

 

     
     

In April 2012 I have been to Egypt. I had a chance to buy a cheap ticket Gdansk - Warsaw - Cairo. I already knew Sinai and Nile Valley, but I haven't been to Egyptian Sahara.

I flew with intention to visit Alexandria and the chain of Saharan oases. I did not know if I can handle the entire plan. I rode earlier that there is no public transport on the two sections of the planned route between the oases.

Hot news from the route you will find, as always in English in my travel log  in the globosapiens.net portal.

From Cairo airport I went directly to Alexandria - in my opinion much nicer city than the capital. Then I visited a battlefield of El Alamein:

 

 

W kwietniu 2012 odbyłem krótką, ale bardzo intensywną podróż do Egiptu. To była okazja. Bilet powrotny na rejsowy samolot z Gdańska przez Warszawę do Kairu za 570 złotych!  Znałem z wcześniejszych podróży Synaj i Dolinę Nilu, ale nigdy nie byłem w oazach Egiptu. Trudno było nie wykorzystać takiej szansy... Poleciałem z zamiarem odwiedzenia Aleksandrii i kolejnych saharyjskich oaz. Nie wiedziałem, czy uda mi się zrealizować cały plan. Czytałem wcześniej, że na dwóch odcinkach zaplanowanego szlaku między oazami nie ma żadnego publicznego transportu. Czy uda się je pokonać miało się okazać dopiero na miejscu.

Prosto z kairskiego lotniska pojechałem do Aleksandrii, która spodobała mi się bardziej, niż zadymiona i zatłoczona stolica Egiptu.

 

 

Z Aleksandrii skierowałem się do odległego o dwie godziny jazdy El Alamein, gdzie miała miejsce słynna bitwa II wojny światowej. Są tam obecnie muzeum i cmentarze poległych (zdjęcie po lewej).

Kolejny etap trasy prowadził przez egipski kurort Marsa Matruh do Oazy Siwa - położonej i głębokim interiorze zaledwie 50 km od granicy Libii.  To najbardziej odizolowana egipska oaza. Ciekawa nie tylko ze względu na historyczną przeszłość, ale także ze względu na konserwatywny tryb życia jej mieszkańców.

W Siwie spotkałem sympatyczną parę z Litwy: Miglę i Viliusa (zdjęcie poniżej). Już wcześniej, na internetowym forum ustaliliśmy, że wspólnie, wynajętym samochodem 4WD spróbujemy pokonać kolejny trudny etap - do Oazy Bahariya.

 

The next stage of my route took me via the Egyptian coastal resort of Marsa Matruh to Siwa Oasis - located inland, just 50 km from the border of Libya. This is the most isolated Egyptian oasis. It is interesting not only because of its historical past, but also because of the conservative lifestyle of its inhabitants.


In Siwa Oasis I met a friendly couple from Lithuania: Migla and Vilius (picture on the right column). Earlier, on the internet forum, we found that we will hire together 4WD car,  to beat the next difficult stage - to the Bahariya Oasis.

 

 

     

 

Then Vilius and Migla decided that they will go with me on and on - the next oases. The biggest hit of the landscape on our way was a White Desert, full of interesting rock formations shaped by the nature. Just see the picture below:

 

Potem Migla i Vilius zdecydowali, że pojadą ze mną dalej i dalej - przez kolejne oazy. Największym hitem krajobrazowym na naszym szlaku okazała się White Desert - Biała Pustynia, pełna ciekawie ukształtowanych przez naturę skalnych form:

 

     

    Była to podróż wśród wspaniałych saharyjskich krajobrazów i w wysokich temperaturach pustyni...

 

Okazało się, że choć sytuacja w Egipcie po rewolucji jest wciąż jeszcze podgrzana to potencjalne niebezpieczeństwa nie dotyczą samotnych trampów, którzy wędrują przez Egipt z daleka od wielkich miast w wytartych dżinsach i z plecakiem na grzbiecie. Jedyne problemy wynikające z sytuacji wewnętrznej, które napotkałem to zamknięta droga z oazy Kharga do Luksoru i kilkugodzinna blokada linii kolejowej koło Asyut przez demonstrantów. Do Luksoru dojechałem właśnie przez Asyut, nadkładając nieco drogi. Ale plan podróży udało się zrealizować w całości. Zapiski z tej wyprawy umieszczałem  jak zwykle (po angielsku) w moim dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net.  A więcej zdjęć i obszerniejszy komentarz znajdziecie już teraz na osobnej stronie Szlakiem Oaz

More pictures from this interesting voyage I published on the separate web page: Oases Trail

   
     

In March 2012 I returned from the fascinating expedition to Namibia. Twenty-one years ago I was backpacking in Namibia, traveling around by hitchhiking. In those days, few Poles traveled to this remote corner of Africa. Only at the destination it became clear, that in this vast country's public transport is almost non-existent, roads are scarce, traffic is minimal, and in addition, local car owners are afraid to take strangers. I spent many hours waiting on the roads for a ride and as a result I did not see much. Now I returned to Namibia to drive around by the small, 2WD car.

 

Namibia is a country of great natural beauty and amazing landscapes. I met there interesting people (above - the lady from Himba tribe) and a lot of wild animals - not only in the Etosha National Park, where I spent few days driving around...

 passed through the Skeleton Coast gate (above). But the greatest time I had at the powerful Victoria Falls, watched this time from Zambia:

 

W marcu 2012 wróciłem z fascynującej wyprawy do Namibii. Dwadzieścia jeden lat wcześniej byłem w tym kraju z plecakiem, przemieszczając się autostopem. W tamtych czasach mało kto z Polski trafiał do tego odległego zakątka Afryki. Wtedy dopiero na miejscu okazało się, że w tym rozległym kraju publiczny transport prawie nie istnieje, dróg jest niewiele, ruch na drogach jest minimalny, a w dodatku miejscowi posiadacze samochodów boją się zabierać obcych. Wiele godzin spędziłem wtedy na szosach czekając na podwiezienie i w rezultacie niewiele wtedy zobaczyłem.

Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Namibii - kraju wspaniałej przyrody i niezwykłych krajobrazów. O oto po latach przyszła ta chwila... Wynająłem najmniejszy możliwy samochód 2WD, zabrałem z Polski namiot i wyruszyłem...

Nie obeszło się bez przygód, ale udało się w całości zrealizować ambitny program. Odwiedziłem wioskę Himba (zdjęcie obok) i wspinałem się przed wschodem słońca na słynne diuny Sesriem (poniżej).

Była także kilkudniowa wizyta w Parku Narodowym Etosha, gdzie żyją tysiące dzikich zwierząt. Jeżdżąc drogami parku można je swobodnie fotografować nie wysiadając z samochodu:

Namibia to kraj wielkich przestrzeni i fascynujących krajobrazów. Przejechałem kilkaset kilometrów wzdłuż słynnego Wybrzeża Szkieletów (na zdjęciu po lewej brama wjazdowa na tą trasę). Udało mi się odbyć wycieczkę łodzią po delcie rzeki Okavango w sąsiedniej Botswanie. I raz jeszcze popatrzeć na słynne Wodospady Wiktorii - tym razem od strony Zambii:

Many thanks to those of you who have (successfully - as it turned out :) ), kept their fingers crossed for the success of this voyage!  More images of Namibia you can find on a separate page Back to Namibia.

 

Dziękuję serdecznie tym spośród Was, którzy (skutecznie - jak się okazało) trzymali kciuki za powodzenie tej wyprawy!   Więcej zdjęć z Namibii znajdziecie na osobnej stronie Powrót do Namibii. 

     
     
     
     
     
     
 

2011

 

In December 2011 I returned from the another interesting voyage! You know how much I like the islands, particularly those ones in the warm climate zone. It was therefore travel to new, unknown islands. At the beginning I flew cheaply to Malaga, Spain. There, I boarded the ship, which with stops in Madeira and the Canary Islands sailed across the Atlantic to the Caribbean. Mountainous and picturesque Madeira Island was my first stop:

 

W grudniu 2011 wróciłem z kolejnej ciekawej podróży!  Wiecie jak bardzo lubię wyspy, szczególnie te, które położone są w strefie ciepłego klimatu. Była to zatem podróż do nowych, nieznanych wysp.  Na początek poleciałem tanio do hiszpańskiej Malagi. Tam wsiadłem na statek, który z postojami na Maderze i Wyspach Kanaryjskich popłynął przez Atlantyk na Karaiby. Pierwszy postój wypadł na malowniczej, górzystej Maderze:   

Then I visited Canary Islands. And for the first time I crossed Atlantic Ocean east to west.  But I was heading to the Caribbean where new islands were waiting to be discovered. One of them was St Croix. I had also time to learn more about Puerto Rico. At the eastern end of Puerto Rico there lie little known Spanish Virgin Islands, easy reachable by public ferries. They are famous of the great sandy beaches and underwater world. I visited two of them: Vieques and Culebra. On the next picture you can see the landscape of these islands from the plane:   Potem były Wyspy Kanaryjskie. I po raz pierwszy przepłynąłem statkiem Atlantyk ze wschodu na zachód. Ale zmierzałem przede wszystkim na Karaiby, gdzie czekały kolejne wyspy do odkrycia. Jedną z nich była wyspa St. Croix. Miałem też czas, by poznać bliżej Portoryko, na którym już kiedyś byłem. U  wschodniego wybrzeża Portoryko leżą mało znane Hiszpańskie Wyspy Dziewicze, do których tanio można dopłynąć promem. Słyną z pięknych plaż. Odwiedziłem dwie spośród nich: Vieques i Culebrę. Na kolejnym zdjęciu możecie zobaczyć jak wygląda krajobraz tych wysepek z lotu ptaka:

I was conscious that I will arrive to the Caribbean during the hurricane season which lasts from November to mid-December. But I was lucky to have only calm see on all my route. Thanks to those of you who kept the fingers crossed for me! :)

In the Caribbean there are also beautiful, mountainous islands without white beaches. One of them is charming Saba:

On one of the rarely visited islands - St. Eustatius I met a outstanding American  globetrotter - David Baskin of San Francisco. (Picture on the right column) This is a man who has a similar  travel philosophy to my and saw a lot of the world. He already joined our  Seven Continents' Club.

From this voyage I brought hundreds of interesting pictures and couple hours of video recording. The best of them I already published on the new web page Transatlantica.  Hot news from the route you can read, as always in English in my travel log  in the globosapiens.net portal.

 

Zdawałem sobie sprawę z tego, że dotrę w region Karaibów w porze huraganów nawiedzających te ciepłe morza w listopadzie i na początku grudnia. Jednak moje morskie przygody skończyły się szczęśliwie. Dziękuję tym spośród Was, którzy trzymali za mnie kciuki! :)

Na Karaibach są też piękne górzyste wyspy bez plaż. Jedną z takich wysp jest urocza Saba (na zdjęciu obok). Na jednej z rzadko odwiedzanych wysp - St. Eustatius spotkałem wybitnego amerykańskiego globtrotera - Davida Baskina z San Francisco. To człowiek, który ma filozofię podróżowania podobną  do mojej i widział w świecie bardzo wiele. David  wstąpił już do naszego Klubu Siedmiu Kontynentów.

Z podróży przywiozłem setki ciekawych zdjęć i kilka godzin nagrań video. Najciekawsze z nich umieściłem już na osobnej stronie: Transatlantica. A krótkie wiadomości z tej trasy możecie znaleźć jak zwykle w moim dzienniku podróży prowadzonym po angielsku w serwisie www.globosapiens.net .

     
     

In October 2011 I returned from the short, but very interesting journey to Greece. Have you heard about the Republic of the Monks? There is something like this - a dependent territory of Greece. But it is governed by their own laws. They do not tolerate the presence of women and require men to apply for a special entry permit several months in advance. With the help of famous Greek traveler Harry Mitsidis I was able to obtain such a permit. I flew with my backpack to Thessaloniki, then I took a bus to Ouranoupolis - little town at the border of the Monk's Republic. Two days later I was already walking from monastery to monastery.  

It was a journey through the spectacular countryside and at the same time an opportunity to meet Orthodox monks from Mt Athos who for centuries offer to pilgrims a free hospitality in their monasteries. Of the twenty monasteries wanted to visit the most interesting ones.

I hoped that my fitness and the weather will be good enough to meet the challenge... It was!  And I managed to implement my plan in full. On the separate page: ATHOS you can see the huge amount of pictures from this trip to the Middle Ages. And here is just a sample:

 

W październiku 2011 wróciłem z krótkiej, ale bardzo ciekawej podróży do Republiki Mnichów. Czy słyszeliście o Republice Mnichów? Jest takie terytorium - zależne od Grecji, ale rządzące się swoimi własnymi prawami. Nie tolerują one obecności kobiet, a od mężczyzn wymagają specjalnego zezwolenia na wjazd, o które trzeba ubiegać się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Dzięki pomocy znanego greckiego podróżnika Harry'ego Mitsidisa udało mi się uzyskać takie zezwolenie. Upoważnia ono do czterodniowego zaledwie pobytu w Republice Athos. Ale i tak należy to traktować jako przywilej, bo mnisi dziennie wpuszczają do siebie tylko 120 ortodoksyjnych pielgrzymów i 10 cudzoziemców. Ja miałem szczęście być jednym z tej dziesiątki. Poleciałem z plecakiem do Salonik, by następnie wędrować przez kilka dni od klasztoru do klasztoru.

Była to wędrówka wśród wspaniałych krajobrazów i jednocześnie okazja do spotkań z brodatymi ortodoksyjnymi mnichami, którzy od wieków oferują pielgrzymom bezpłatną gościnę w swoich klasztorach. Spośród dwudziestu klasztorów chciałem odwiedzić te najciekawsze. Każdą kolejną noc spędzałem w innym klasztorze. Ich architektura przypomina europejskie zamki:

Wyprawa się udała. Wbrew obawom dopisały mi i kondycja i pogoda. Zrealizowałem w całości swój plan. Była to niezwykła podróż do krainy, gdzie na każdym niemal kroku średniowiecze miesza się z wiekiem XXI... Gdzie brodaci mnisi mieszkający w celach oświetlanych naftową lampą używają telefonów komórkowych... Obszerną relację z tej podróży możecie zobaczyć na osobnej stronie ATHOS. A tutaj niewielka próbka tego, co tam zamieściłem:  

 

     
     

In September 2011 I returned from the solo expedition to Russia - a country whose tourist value are still little appreciated. The route I took can be described as "two in one": first I went to the little-known Russian Altai Mountains, and then - via Moscow, by low cost flight, crossing The Arctic Circle  - to Murmansk.

Altai is a land of the magnificent and unspoiled nature. I found there a snow-capped peaks with a height of more than four thousand meters. I have been there after the end of tourist season, which allowed me to contemplate in the peace and silence the magnificent mountain panorama:

 

We wrześniu 2011 roku wróciłem z samotnej wyprawy do Rosji - kraju, którego turystyczne walory wciąż nie są doceniane. Trasę, którą pokonałem można określić jako "dwa w jednym": najpierw udałem się w mało znane góry Rosyjskiego Ałtaju, a następnie - wracając przez Moskwę  - poleciałem tanią linią za krąg polarny - do Murmańska.

Ałtaj to kraina wspaniałej i nieskażonej przyrody. Zobaczyłem tam ośnieżone szczyty o wysokości przekraczającej cztery tysiące metrów. Znalazłem się tam już po zakończeniu turystycznego sezonu, co pozwoliło mi w ciszy i spokoju kontemplować wspaniałe górskie panoramy:

I drove more than a hundred miles along the picturesque mountain river Katun (see picture below). Russian M52 highway led me almost to the Mongolian border. The last major Russian town - Kosh Agach is known that as the driest place in the entire Russian Federation. Until recently,  houses were built there without roofs slope, because the rain never fell there.

 

Jechałem kilkaset kilometrów wzdłuż malowniczej górskiej rzeki Katuń (zdjęcie poniżej). Rosyjska szosa M52 doprowadziła mnie niemal do samej mongolskiej granicy. Ostatnie większe rosyjskie miasteczko - Kosz Agacz słynie z tego, że jest to najbardziej suche miejsce w całej Federacji Rosyjskiej. Do niedawna budowano tam dachy bez spadu, bo deszcz tam nigdy nie padał.

 

 

 

 

 

 

Z Ałtaju poleciałem do Moskwy, gdzie krzyżują się niemal wszystkie komunikacyjne szlaki Rosji. Spotkałem tam innego polskiego podróżnika-pasjonata: pana Łukasza, który śledził w internecie moją marszrutę i zaprosił mnie e-mailem do swojego moskiewskiego domu. Miałem też czas by przypomnieć sobie stare moskiewskie kąty. Zajrzałem m.in. na Stary Arbat do mojego ulubieńca, Bułata Okudżawy:

 

 

From Altai Mountains I flew to Moscow, the crosspoint of  almost all transport routes of Russia. There I met another Polish traveler-enthusiast: Mr. Luke, who has followed my itinerary on the internet and invited me via e-mail to visit his Moscow home. I also had time to recall the my old Moscow sites. I looked among the others on Old Arbat to my favorite Russian poet and singer Bulat Okudzhava (photo on the right column).

 

In the middle of the night, low-cost airline (yes, these are already in Russia) took me to the north across the Arctic Circle to Murmansk. I could look  there (unfortunately only from the outside) at the very first nuclear icebreaker  "Lenin", known to me only from the textbooks (see photo on the right column).

 

W środku nocy tania linia (są już takie w Rosji) zabrała mnie na północ - do Murmańska za kręgiem polarnym. Mogłem tam przyjrzeć się (niestety tylko z zewnątrz) zacumowanemu w porcie pierwszemu atomowemu lodołamaczowi "Lenin", o którym kiedyś czytałem na lekcjach z podręcznika języka rosyjskiego. To była duma radzieckiej floty:

 

After that I moved by train south - to Karelia, with the intention of getting to the infamous Islands Solovetsky in the White Sea. I catch the last regular boat of the season to get there. On the main island I visited the Solovki Monastery (photo below - in the background) and the gulag museum.

 

 

W Murmańsku wsiadłem w rosyjski pociąg, kierując się na południe - do Karelii, gdzie na początek udało mi się ostatnim regularnym statkiem w tegorocznym sezonie dotrzeć na niesławne Wyspy Sołowieckie na Morzu Białym (zdjęcie obok). Pogoda niestety nie sprzyjała dłuższemu pobytowi i pieszym wędrówkom: jak to na Morzu Białym - było zimno, wietrznie i co chwilę popadywał deszcz. Zwiedziłem tam klasztor i muzeum gułagów.

Then another train took me to Petrozavodsk on Lake Onega. From this city hydrofoils take the tourists to the most famous of the 1600 islands of the lake - The Kizhi island. Open-air museum of wooden architecture, which is located there includes two unique orthodox churches, placed on UNESCO's World Heritage list.

 

Potem kolejny pociąg zabrał mnie do Pietrozawodska nad Jeziorem Onega. Stąd wodoloty wożą turystów na najbardziej znaną spośród 1600 wysepek tego jeziora - wyspę Kiżi. Skansen drewnianego budownictwa, który się tam znajduje obejmuje między innymi dwa unikalne sobory, umieszczone na liście World Heritage UNESCO:

 

The road from Petrozavodsk to Sortavala at the Finnish border is still under construction so my journey by bus on this route took nearly 6 hours. Then I finally saw the largest lake in Europe, Lake Ladoga. On the lake there are rocky islets. On one of them works old Valaam monastery. Hydrofoil sails there from Sortavala with the Orthodox pilgrims. I was sailing with them - to admire the newly renovated upper church of the monastery:

 

Droga z Pietrozawodska do Sortavala przy fińskiej granicy jest w przebudowie, toteż moja podróż autobusem na tej trasie trwała prawie 6 godzin. Potem zobaczyłem wreszcie największe jezioro Europy: Jezioro Ładoga. Na jeziorze są skaliste wysepki. Na jednej z nich funkcjonuje stary klasztor Valaam. Dopłynąłem tam wodolotem z prawosławnymi pielgrzymami, by zachwycić się świeżo odrestaurowanym górnym kościołem tego słynnego klasztoru:

The last city on the trail on my Russian journey was well-known to me  from the previous voyages St. Petersburg. I had enough time to walk along the canals of this "Venice of the North" before the morning flight via Riga to Gdansk. More pictures from this journey you will find on my new web page Altai-Karelia. You are welcome to jump there!

 

Ostatnim miastem na szlaku mojej rosyjskiej wyprawy był znany mi dobrze Sankt Petersburg. Miałem dość czasu, by pospacerować nad kanałami tej "Wenecji Północy" zanim kolejnego poranka odleciałem przez Rygę do Gdańska.

Więcej zdjęć z tej podróży znajdziecie już teraz na osobnej stronie Ałtaj - Karelia. Zapraszam!   

 

     
     

 

At the beginning of April 2011 happy and satisfied I came back  from the Black Africa! It was another exotic and adventurous solo travel to new and interesting places. Traveling overland on the red African roads I reached  Juba - the capital of a new country - South Sudan. I met many interesting people living in this inaccessible until recently corner of Africa. I was watching their difficult life and the local exotic wildlife. In Uganda, I saw a nice new places where I could not see during my first stay in this country in 2005. I managed to return before the rainy season, which usually starts in April. Thank you for keeping your fingers crossed. It works!  :)

 

 

Na początku kwietnia 2011 wróciłem szczęśliwy i zadowolony z Czarnej Afryki!  To była kolejna egzotyczna i pełna przygód samotna podróż do nowych, ciekawych miejsc. Dotarłem drogą lądową, czerwonymi afrykańskimi drogami do Juby - stolicy nowego państwa - Południowego Sudanu. Spotkałem wielu ciekawych ludzi żyjących w tym niedostępnym do niedawna zakątku Afryki. Podglądałem ich niełatwe życie i tamtejszą egzotyczną przyrodę. W sympatycznej Ugandzie oglądałem nowe miejsca, których  nie zdążyłem obejrzeć podczas mojego pierwszego pobytu w tym kraju w 2005 roku. I zdążyłem wrócić przed porą deszczową, która zwykle zaczyna się w kwietniu...

 

 

 

 

W Ugandzie, wędrując pieszo przez maleńkie wioski w których ludzie wciąż mieszkają w tradycyjnych chatach krytych strzechą dotarłem do wielu zakątków o niepowtarzalnej urodzie - miałem na przykład okazję podziwiać nieznane mi wcześniej wodospady Sipi (na zdjęciu po lewej).

 

 

In Uganda, wandering on foot through the tiny village where people still live in traditional thatched huts came to many places of unique beauty - for example, I had a chance to see me previously unknown Sipi Waterfalls  (pictured at left).

Okazało się, że poruszanie się po Południowym Sudanie jest bardzo utrudnione ze względu na brak publicznego transportu, fatalny stan dróg, wybuchające walki plemienne i istniejące wciąż pola minowe. Ale nawet podróżując tą jedyną bezpieczna drogą od granicy do Juby można przekonać się jak wygląda ta część Afryki - przejeżdżałem przez wiele takich wiosek, jak ta na zdjęciu obok...

It turned out that moving around South Sudan is very difficult because of the lack of public transport, the terrible condition of roads, tribal fighting and still existing landmine fields. But even when traveling the only safe route from the border to Juba, you can see how this part of Africa looks like  - I went through many of such a villages ...

 

 

 

Podczas tej podróży po raz kolejny stanąłem na równiku (zdjęcie obok). W Ugandzie nie ma wprawdzie takiego monumentalnego pomnika jak w Ekwadorze, ale za to ten skromny znak stoi w zupełnym pustkowiu, byłem tam zupełnie sam, bez tłumu turystów - a odjechałem stamtąd autostopem...

 

During that voyage once again I stood on the equator (photo on the left column). In Uganda on the equator, there is no such a monumental statue like in Ecuador, but it is this humble marker stands in stark wilderness, I was there all alone, without the crowds - and I departed from there by hitch...

 

In the Queen Elizabeth National Park in western Uganda, I saw African animals, among which I liked most  the graceful Ugandan kob antelope:

 

W Parku Narodowym Królowej Elżbiety w Zachodniej Ugandzie oglądałem afrykańskie zwierzęta, wśród których najbardziej podobały mi się wdzięczne ugandyjskie antylopy kob:

 The initial set of the pictures from this interesting African journey you can see already on the separate page: Uganda & SSudan.

 

 Pierwsze zdjęcia z tej afrykańskiej podróży możecie już ogladać na osobnej stronie: Uganda & SSudan.

 

 

At the beginning of March 2011 I returned from two-week journey to the Azores Islands, located in the middle of the Atlantic Ocean. Despite the very changeable, windy weather I managed to visit five of the nine islands of the archipelago. I was not lucky to climb the highest peak of the Azores and Portugal - Mt Pico due to the flights cancelled for 3 days. I saw Pico only from the passing airplane. Don't you think that such a view is even more interesting?  Have a look, please:

 

 

 

Na początku marca 2011 wróciłem z dwutygodniowej podróży przez nieznane mi jeszcze Wyspy Azorskie, położone na środku Atlantyku. Mimo bardzo kapryśnej, wietrznej pogody udało mi się odwiedzić pięć spośród dziewięciu wysp archipelagu. Nie udało mi się niestety, ze względu na odwołane przez 3 dni loty wspiąć się na wygasły wulkan Pico - najwyższy szczyt Azorów i całej Portugalii. Mogłem na niego popatrzeć tylko z lecącego samolotu. Ale może właśnie taki widok jest ciekawszy?  Popatrzcie:

I found on the Azores many places of the unspoiled nature. There are high cliffs, great waterfalls and nice walking trails. In addition it was low season so I saw very few other tourists and enjoyed the low cost of the transport and accommodation.

 

Na Azorach znalazłem nieskażoną przyrodę: wysokie klify, wspaniałe wodospady i ciekawe szlaki turystyczne. W dodatku był to okres przed sezonem turystycznym, więc nigdzie nie było tłumu turystów, a niskie ceny zakwaterowania pozwoliły mi ograniczyć wydatki.  

 

Dla mnie, miłośnika wodospadów takie widoki jak powyżej były nie lada gratką...

But on the Azores you will find also many interesting complexes of the old architecture including churches, convents, residences. One of such a old cities: Angra de Heroismo on Terceira Island was qualified to be on the UNESCO World Heritage list:

 

Ale na Azorach znaleźć można także ciekawe kompleksy starej architektury z kościołami, rezydencjami, klasztorami. Jedno ze starych miast: Angra de Heroismo na wyspie Terceira znalazło się nawet na liście World Heritage prowadzonej przez UNESCO:

Daily notes from the trail and many practicals you can read, as always in English in my travel log  in the globosapiens.net portal. The map of this voyage and more pictures from this interesting voyage I will publish soon on the separate page AZORES...

 

Wiadomości z trasy i wiele zanotowanych informacji praktycznych możecie znaleźć jak zwykle w moim dzienniku podróży prowadzonym po angielsku w serwisie globosapiens.net .  A mapkę podróży i więcej zdjęć z z Azorów zamierzam wkrótce umieścić na osobnej stronie: AZORY

 

In December I returned from the another unusual voyage. It was the voyage to the islands of the Indian Ocean. The most important part of this journey was almost the month long sea voyage aboard French expedition ship "Marion Dufresne" from Reunion to the subantarctic waters - to see rarely  visited, pristine French islands. I did not hear about the Poles who visited this region. At the departure it was for me like the enigma. I was qualified for this expedition on the special conditions - the organizers took into account my traveler' and journalist' output. At the beginning I was flying via Paris to Reunion island on the award ticket from Air France. I was on this island before, but only for the short time.  So it was opportunity to recall he old places and to see the new ones, waiting for the ship. By public I went to the interesting volcanic Circus of Cilaos (picture on the right column).

On the next day my friends from Servas organization took me by car to the Maido view point, where at the clear weather is a chance to see another, hard available mountain circus - Mafate (below):

On the November 6th in the old harbor of St Denis I saw for the first time the ship who became my house for the next 24 days. "Marion Dufresne"  was built especially to supply French bases in the deep South. On the same day we sailed to the south.  

In the group of 15 tourists I was the only non-French member. First two days we were sailing tropical waters, then it was colder and colder.

After five days we reached Crozet Islands. Elephant seals and king penguins were waiting there for us. I saw them before on South Georgia but they are so funny that it was pleasure to see them again:

 

W połowie grudnia 2010 wróciłem z kolejnej niezwykłej podróży. Tym razem były to wyspy Oceanu Indyjskiego. Najważniejszym fragmentem tej wyprawy był trwający prawie miesiąc okrężny rejs francuskim statkiem ekspedycyjnym "Marion Dufresne" z Reunionu na wody subantarktyczne - na rzadko odwiedzane francuskie wyspy o dziewiczej przyrodzie. Nie słyszałem dotąd o Polakach, którzy dotarli w ten rejon - gdy wyruszałem pozostawał on dla mnie kolejnym wielkim i pociągającym "nieznanym" Zostałem zakwalifikowany na tą ekspedycję na specjalnych warunkach - organizatorzy uwzględnili mój podróżniczy i dziennikarski dorobek (również dlatego warto pisać do gazet!). Na początku, wykorzystując przysługujący mi bilet za mile wylatane z Air France i partnerami poleciałem przez Paryż na wyspę Reunion. Na Reunionie byłem wprawdzie już kiedyś, ale bardzo krótko. Była zatem okazja, by czekając na statek przypomnieć sobie stare i odwiedzić nowe zakątki tej wyspy. Publicznym transportem dotarłem do - atrakcyjnego wulkanicznego cyrku Cilaos:

Kolejnego dnia przyjaciele z organizacji Servas zabrali mnie samochodem na punkt widokowy Maido, skąd otwiera się wspaniały widok na inny, trudno dostępny górski cyrk - Mafate. (na zdjęciu na lewej kolumnie).

6 listopada w starym porcie na Reunionie zobaczyłem po raz pierwszy statek, który na 24 następne dni stał się moim domem. "Marion Dufresne" został zbudowany specjalnie po to by zaopatrywać francuskie stacje naukowe na dalekim południu i prowadzić badania w Subantarktyce. Widzicie go na sąsiedniej kolumnie. Jeszcze tego samego dnia opuściliśmy Reunion kierując się na południe.

W 15-osobowej grupie turystów na pokładzie statku byłem jedynym nie-Francuzem. Dwa pierwsze dni żeglowaliśmy w tropiku, potem było coraz zimniej.

Po pięciu dniach wylądowaliśmy na wyspach Crozeta. Czekały na nas słonie morskie i królewskie pingwiny, które spotkałem wiele lat wcześniej na Południowej Georgii:

 

The ocean was rough when we were sailing onward through the "roaring forties" to the Kerguelen Archipelago. On the northern end of the archipelago I saw Kerguelen Arch - the main landmark of this islands (see picture on right column)

 

Huśtało solidnie, gdy przez "ryczące czterdziestki" płynęliśmy potem w kierunku Archipelagu Kerguelena. Na północnym skraju tego archipelagu znajduje się tzw. Kerguelen Arch. Kiedyś, gdy dotarł tu słynny kapitan Cook była to skalna brama. Dziś zostały z niej tylko dwie, wciąż spektakularne baszty, będące symbolem archipelagu:

On Kerguelen we visited French base with elephant seals playing around. In the summer it is green around...

 

Podobnie jak na na Crozet poznaliśmy pracę zlokalizowanej na Kerguelenie francuskiej bazy naukowej wokół której baraszkują morskie słonie - widzicie ją na zdjęciu obok. Latem wokół bazy jest zielono... A młode słonie morskie liczone na setki są wdzięcznym tematem dla fotografa:

Probably the most interesting part of our stay on Kerguelen was a visit to the former Norwegian whaling station Port Jeanne d'Arc. French administration works now on the restoration of this place:

The next island on our route was picturesque Saint Paul - in fact it is extinct volcano cone with the open entrance to the crater from the ocean - like on the famous Deception lsland. Since it is now the Nature Reserve and the landing is forbidden we were flying over by helicopter. 

The shape of Saint Paul reminds me Pitcairn Island - just see the picture on the right column...

Our last destination was high Amsterdam Island:

The main attraction of Amsterdam are albatrosses (living high on the cliffs) and fur seals (on the right column).

From Amsterdam Island "Marion Dufresne" sailed directly to Mauritius for the cheap fuel. I took my chance to disembark there. During few days I spent on Mauritius I visited places I did not see during my first stay in 1996: residences and rum distilleries: 

But the main reason of my visit to Mauritius was second island belonging to this state: Rodrigues. I took the ship "Mauritius Pride" to get there. Rodrigues is a little, sleepy tropical paradise with charming, little beaches hidden in the rocky coves:

Rodrigues is hilly. Thanks that without flying over the island you can have the great views of the lagoon:

 

Bodaj najciekawszym fragmentem pobytu na Kerguelenie była wizyta w opuszczonej norweskiej bazie wielorybniczej Port Jeanne d'Arc. (zdjęcie po lewej). Przez dziesiątki lat zabudowania bazy się rozpadały. Dopiero ostatnio Francuzi wzięli się do konserwacji budynków. 

Następną wyspą na naszym szlaku był malowniczy Saint Paul, położony w strefie cieplejszego, umiarkowanego klimatu. Z daleka ta niewielka wyspa przypominała mi kształtem Pitcairn:

Saint Paul jest wystającym z oceanu wygasłym i zerodowanym stożkiem wulkanicznym. Do jego wypełnionego wodą krateru (zdjęcie obok) można wpłynąć z otwartego oceanu, jak na Deception Island.  Wysepka jest ścisłym rezerwatem przyrody i nie wolno na niej lądować. Odbyliśmy tu tylko okrężny lot helikopterem, ciesząc (niestety bardzo krótko) oczy wspaniałymi widokami.

Ostatnią wyspą na szlaku "Mariona Dufresne" był Amsterdam. To także wulkaniczna wyspa o wysokich brzegach, które widać na zdjęciu obok. Przyrodniczą atrakcją Amsterdamu są albatrosy - te niestety zamieszkują wysoko na klifach - oraz foki - uchatki, których mieszkają tu setki (na zdjęciu poniżej).

Z Amsterdamu nasz statek popłynął po tanie paliwo na Mauritius. Skorzystałem z okazji by się tam wyokrętować. Spędziłem kilka dni na tej tropikalnej wyspie odwiedzając miejsca, do których nie dotarłem podczas pierwszego pobytu w 1996 roku. Były wśród nich dawne rezydencje plantatorów (poniżej - Eureka Huose) i destylarnie, gdzie produkuje się i sprzedaje wyśmienity rum (po lewej).

Ale prawdziwym powodem wizyty na Mauritiusie była chęć odwiedzenia drugiej, zapomnianej wyspy należącej do tego kraju - Rodrigues. Popłynąłem na nią statkiem "Mauritius Pride" w towarzystwie sympatycznych Kreolek: 

Nieznany mi dotychczas Rodrigues okazał się prawdziwym tropikalnym rajem z czarującymi, ustronnymi plażami ukrytymi w skalistych zatoczkach - takich jak ta na zdjęciu po lewej kolumnie. Wyspa jest górzysta, co sprawia, że zdumiony turysta bez korzystania z helikoptera może podziwiać wspaniałe widoki laguny, zamkniętej srebrną nitką rafy: 

     

More pictures from this interesting journey you can see on the separate page, and daily notes from the trail in my travel log.

From the hot Rodrigues via Mauritius and Frankfurt I returned to the frosty and snowy Poland.

I was working few weeks to complete the reports from Rodrigues and Mauritius - you will find there few hundreds of my best pictures. You are welcome to see them!

 

Więcej zdjęć z tej wyprawy umieściłem już na osobnej stronie, a codziennie notatki z trasy możecie przeczytać w dzienniku podróży.

Z gorącego Rodriguesa przez Mauritius i Frankfurt wróciłem do mroźnej i zaśnieżonej Polski...

Kilka tygodni pracowałem nad raportami z Rodriguesa i Mauritiusa - znajdziecie tam kilkaset najlepszych zdjęć. Zapraszam!

 

 

 

To my "travel snapshots" from the previous years                                            Przejście do migawek z podróży wcześniejszych lat

 

 

Back do the main directory                                                        Powrót do głównego katalogu